Wildstein boi się modernizacji, bo uważa, że istnieje prosty związek między postępem w sferze materialnej, a zmianami w obyczajowości. Przeanalizował historię Europy i odkrył, że baza kształtuje nadbudowę, że wybudowanie autostrad kończy się gejowskimi ślubami. Co zaprowadziło go do wniosku, że groźni są nie lewacy, ale modernizatorzy. Bo potencjał rewolucyjny mają dziś nie książki lewaków, ale te nowoczesne wynalazki, owe piekielne drogi, supermarkety, a zwłaszcza spływające ciepłą wodą krany. [...]
Polska prawica wydawała się Wildsteinowi skansenem. Jednak ponieważ tylko tu akceptowano jego antykomunizm, przytulił się do prawicowych środowisk. I dziś, po 15 latach korzystania z konserwatywnej gościnności, jest nie do poznania. Jakby wyszedł z rąk speców od Amwaya. Przeprany mózg, z ust wydobywają się drewniane frazesy konserwatywnej Kasandry, która oznajmia koniec, ale nie jednej Troi, ale całego zachodniego świata.
Dawny liberał pisze dziś językiem Jerzego Roberta Nowaka. We współczesnej Europie dostrzega „kompleks postaw i poglądów wymierzony w fundamentalne instytucje naszej cywilizacji: religię, rodzinę, własność, naród, ład moralny, hierarchię dóbr czy porządek prawny”. Ludzie wyznający te poglądy, opisywani są jak masoni w czytankach dla wszechpolaków. Są silni, zorganizowani i mają modercze intencje. „Podjęli kulturową wojnę domową przeciw tradycji cywilizacji Zachodu. Orientacja ta ma swoją egzotyczną, skrajną emanację, którą reprezentuje antyglobalistyczno-ekologiczno-feministyczno-gejowska [...] międzynarodówka”.Nasi konserwatyści spoglądają bowiem na świat jak Borat na Amerykę, jak pensjonarka na dom publiczny, jak zakonnica na makijaż Marilyn Mansona. Doczesny świat uznają za do szpiku zły. Wszystko, co w nim atrakcyjne, wydaje im się wabikiem rzuconym przez szatana. W kółko mówią o wartościach, jednak naprawdę myślą o grzesznych przyjemnościach. Za dużo ich na tym świecie, oj za dużo. [...]
To nie jest polityczny konserwatyzm, to maniakalne tropienie usterek świata. Biorące się z nieufności wobec wszystkiego, co wywołuje uśmiech na twarzy. Ludzie wydają im się zbyt szczęśliwi, lasy zbyt zielone, sklepy zbyt dostatnie, seks zbyt kuszący, a filmom brakuję moralistycznych puent. Dlatego działalność publiczną wyobrażają sobie jako zrzędzenie, które ma zniechęcić ludzi do wszelkich przyjemności. Marność, wszystko to marność nad marnościami, powtarzają.
Czują się mędrcami, którzy wiedzą lepiej. Prorokami, którzy widzą dalej. Bohaterami, którzy wyprowadzą nas z otchłani konsumpcji. Oczywiście w istocie wcale nie chcą wyprowadzić, ani też nie mają na to nadziei. Im wystarczy rola. Codzienny wysiłek zbawiania świata. Wieczorami wracają do domu, witają dzieciaki i mówią - tata znowu walczył. Dzieci patrzą z dumą, oni wzruszają ramionami z co wieczór odgrywanym znudzeniem. Bo to przecież nic nowego. Za wartości umierają każdego dnia. [...]
Po 1989 r. budowaliśmy politykę od zera. Bez żadnej wiedzy. Bez żadnego doświadczenia. Nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Do władzy dochodzili ludzi dziwni, opowiadali rzeczy jeszcze dziwniejsze, wiedzieli o rządzeniu tyle, ile zapamiętali z lektury „Faraona”. Mało kto wtedy mówił, bo jeśli ojczyzna umiera, to się krzyczy. A każdy był przekonany, że dzieje się coś strasznego. Układ, ciemnogród, agenci, Chrystus-Król.
Nie ma sensu przypominać tej dziwnej epoki, wszyscy się chyba zgodzimy, że polityka nie była wtedy normalna. Skoro tak, pójdźmy krok dalej. Jeśli nie była normalna, to jej dziedzictwo również nie jest. Te wszystkie pojęcia z lat 90., którymi nadal żyjemy, są - mówiąc otwarcie - podejrzane. Co oznacza, że każdy z nas może być kolejnym Wildsteinem.


[Robert Krasowski, Nowoczesność i jej mesjanistyczni wrogowie, "Dziennik", 31maja 2008]

0 Response to "XXV Tata znowu zbawiał świat"