Jerzy Mrugała przesyła energię specjalnie dla Ciebie


{Oznaczenie tym razem dość mylne, jako że nie do końca z ju tjubem mamy tutaj do czynienia, a z redakcyjnym, wewnętrznym filmikiem redakcji "e-Faktu" i stąd problemy z wsadzeniem filmiku na Op.cit. Mimo tych "utrudnień" zachęcam wszystkich do udania się pod powyższy link, bo naprawdę warto - przy. GW}
Ramona Rey to jest temat do serwisu badającego związek między okresami wzmożonej aktywności UFO, a Mundialem; nie portalu muzycznego. Do dziś komisja złożona z niezależnych ekspertów bada jak można na okładce debiutanckiego albumu Ramona Rey zeszłego roku usadawiać ponętną kusicielkę na muszli klozetowej ? Jak można wsadzić singla zajmującego zaszczytne drugie miejsce na liście Polish Goodshit 2005 c-rapera, Sztyka, zaciągającego jak bosman po beczce syntetycznego rumu w Tajlandzkim burdelu, że o tekstach przejrzystych jak Zwoje znad Morza Martwego nie wspomnę.


[Paweł Nowotarski, Porcys] {Dodam od siebie, że pomysł usadowienia Ramony na muszli klozetowej podoba mi się wybitnie i do wybitnie oryginalnych w prywatnym rankingu go zaliczam. Fetyszyści wszystkich krajów, łączcie się! - przyp. GW}
Lindsay ledwo trzymała się na nogach. Kilka razy szła do toalety, wracała blada i spocona. Wszyscy wiedzieli, że wymiotowała. Koleżanki opowiadały, że odgłosy, które dochodziły z kabiny były odrażające. Zarzygała całą podłogę, kibel i ścianę za nim.


[Relacja jednej z rzekomych znajomych Linsay Lohan, która wraz z nią bawiła się w jednym z klubów Los Angeles; za: pudelek.pl]

Uczestnicząc w pogoni za nowinkami technologicznymi, tracimy kontakt z duchowym wymiarem naszego istnienia. Rzecznik papieża Benedykta XVI, ojciec Federico Lombardi, ostrzegł we włoskiej telewizji przed zgubnym wpływem komórek i internetu na duszę.

"W erze telefonu komórkowego i internetu trudniej niż dotąd chronić ciszę i dbać o wewnętrzny wymiar naszego życia" - stwierdził w programie telewizji watykańskiej. Przyznał jednak, że choć utrudnia to życie duchowe, jest koniecznością życia doczesnego.

Opinia papieża Benedykta XVI na temat poszukiwaniu luksusów w życiu jest jasna. W zeszłym miesiącu powiedział, że globalny kryzys finansowy dowodzi nikłego sensu bogacenia się i wyścigu o tak rozumiany sukces w życiu.


[za: "Dziennik"]

Masturbuję się od 11 roku życia. Jednak przez pierwsze 3 lata nie był to nałóg. Onanizowałem się sporadycznie. Raz, góra dwa razy w tygodniu. Jednak przysłowie: „że z nałogiem targować się nie można” niestety sprawdziło się kiedy wszedłem w 14-sty rok życia. Wtedy robiłem to już częściej, a mianowicie raz, a nawet dwa razy dziennie. Początkowo jednak nie zdawałem sobie sprawy z negatywnych konsekwencji tego uzależnienia. [...] Każdy dzień na tym etapie mojego życia wyglądał podobnie. Po powrocie ze szkoły masturbowałem się i tak w kółko. Nie interesowało mnie nic poza tym. Przestałem uprawiać sport, opuściłem się w nauce. Straciłem charakter, bodziec agresji i walki o swoje. [...]
Po zakończeniu gimnazjum poszedłem do oddalonego o 1 km od mojego domu „Ogólniaka”. Masturbacji oczywiście nie zaprzestałem. Wszedłem w nowe środowisko ludzi i kompletnie nie mogłem się wśród nich odnaleźć. Na samym początku zacząłem się od nich izolować i tak pozostało do dziś. [...] Wkrótce spostrzegłem, że mam problemy z koncentracją. Nie mogłem zapamiętać esencji utworów literackich, nie byłem w stanie skupić się na lekcjach. Często nauczyciele zwracali mi z tego powodu uwagę. Jednak ja nie dostrzegałem problemu, bo myślałem, że to tylko i wyłącznie kwestia dojrzewania. Z biegiem czasu było coraz gorzej. Pojawiły się problemy natury psychicznej. Byłem ciągle senny, przemęczony, bez życia. Straciłem chęć utrzymywania kontaktu z dziewczynami (w ogóle z nimi nie rozmawiałem), traciłem znajomych, trzymałem już praktycznie każdego na dystans. Z moim samopoczuciem było coraz gorzej. Popadłem w depresję. Nic mnie nie cieszyło, kompletnie nic. Odpływały moje wszystkie wcześniejsze pasje i ambicje. Chciałem tylko jednego, chciałem umrzeć!!


[za: forum o2.pl]
Jestem idiotą i mam głupią pracę. Jestem zbyt leniwy. Nie czytam - jestem ignorantem. Nie mam żadnego hobby. Po prostu lubię spędzać czas w swoim domu


[Artur Boruc w wywiadzie dla "The Sun"; za: "Dziennik"]
Lecimy jednym samolotem, bo jest jeden samolot


[M
ichał Kamiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, na uwagę, że prezydent i premier nie powinni jednocześnie lecieć tym samym samolotem; za: "Przekrój"]
twoja kobieta rozpuszcza włosy, zrzuca ubranie i wiesz
że nigdy od ciebie nie odejdzie. wchodzisz, wychodzisz

zadowolony, spełniłeś oczekiwania, odbierasz nagrodę.
to jest dobre miejsce, nucisz do siebie znaną piosenkę.

wchodzisz w przestrzeń, w której najmniej powinieneś być
kalkulujesz, ile stracisz wychodząc. aprobata wydaje się

być wymysłem katów. znajdujesz inne miejsce, wychodzisz
źle. Twoja kobieta nie jest już twoja, kolejny oksymoron

pokrywa się z jej jękiem, choć wcale o tym nie wiesz. Ktoś
wchodzi w nią gwałtownie, a ona przez chwilę myśli o tobie.


[za: Biuro Literackie]
Raz, dwa, Freddy już cię ma!
Trzy, cztery, zamknij drzwi!
Pięć, sześć, krucyfiks z sobą weź!
Siedem, osiem, siedź do późna!
Dziewięć, dziesięć i już nigdy nie idź spać!


[za: http://www.retsat1.com.pl/niewiar/freddy_ciekawostki/freddy_ciekawostki.html ]
Romuald Statkiewicz z Opola twierdzi, że jest Jezusem i ma boską moc uzdrawiania. Między innymi leczy nowotwory, choroby serca i padaczkę. Oczywiście nie za darmo. Spotkanie z Jezusem kosztuje 100 złotych. Wizyta nie jest jednak konieczna, bo uzdrowiciel leczy także przez telefon.
Uzdrowiciel, egzorcysta, jasnowidz, numerolog. Tak na stronach internetowych ogłasza się Romuald Statkiewicz. Na odległość obiecuje zdiagnozować i wyleczyć większość chorób. Spektrum dolegliwości, z których uzdrawia, jest bardzo szerokie. Pan Romuald zapewnia, że wyleczy padaczkę, nowotwory, choroby serca, układu krążenia i wiele innych.
Aby przekonać się o "cudownej" mocy uzdrowiciela zadzwoniliśmy do niego z prośbą o diagnozę i terapię. Już przez telefon nasza reporterka wstępnie usłyszała, co jej dolega. Uzdrowiciel obiecał wyleczyć ją na odległość. Oczywiście nie za darmo.
- Oceniam stan zdrowia danej osoby i od razu ją oczyszczam. Następnie jest uzdrowienie i wzmocnienie, to są cztery zabiegi. Za jeden zabieg biorę 100 złotych - mówi Romuald Statkiewicz.
Aby przekonać się, jak wygląda taka terapia, umówiliśmy się na wizytę w jego gabinecie w Opolu. Fikcyjną przyczyną naszej wizyty były rzekome guzy na płucu, zdiagnozowane przez lekarza u naszej reporterki. Pan Romuald "cudownym" dotykiem usunął je. Wizyta kosztowała 100 złotych.
Okazuje się że Romuald Statkiewicz jest doskonale znany Dominikańskiemu Ośrodkowi Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Według zakonników rzekome uzdrawianie ma być tylko przynętą dla ewentualnych nowych zwolenników. Również jego oferta zamieszczona w Internecie wzbudziła wątpliwości u psychologa, którego poprosiliśmy o opinię.
- Informacje o Romualdzie Statkiewiczu mamy od 2002 roku. Wtedy był jednym z uczniów pani, która określała się mianem Boga, posługiwał się imieniem Zachariasz. Od jakiegoś czasu obserwujemy jego wzmożoną działalność na terenie Opola, gdzie on sam zakładając grupę, orzekł się Bogiem, czyli Jezusem Chrystusem - mówi ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Pytamy wprost Romualda Statkiewicza o jego praktyki uzdrowicielskie.
- Kim jestem? Ziemskie moje ciało jako Romuald Statkiewicz, a wnętrze Jezus Chrystus, Syn Boży na ziemi obecnie - odpowiada Romuald Statkiewicz.
Co pan Romuald na to, że Jezus Chrystus uzdrawiał za darmo?
- To jest bardzo fałszywa informacja, ponieważ w tamtym czasie, ci ludzie, którzy byli uzdrawiani wspierali nas materialnie. Za uzdrawianie powinno się brać pieniądze - twierdzi Romuald Statkiewicz.
Mimo że uzdrawianie to niezły biznes, prawo nie wymaga od uzdrowicieli żadnego dyplomu ani wykazania skuteczności terapii. A jeśli znachor radzi nam zrezygnować z tradycyjnych metod leczenia?
- Na pewno nie powinniśmy korzystać z takich osób, jak uzdrowiciele, wróżki. Jest to zagrożenie duchowe i manipulacja. Ludzi oferujących takie usługi nie można zweryfikować - mówi ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.


[za: Interwencja interia.pl]
Kupując tę książkę na stronach merlina, nie wiedziałam, że jest ona w formie listów. Gdy otrzymałam przesyłkę trochę się zawiodłam, gdyż myślałam, że jest pisana normalnie. Jednak mimo wszystko przeczytałam ją i jestem dość zadowolona. Przyznaję 4, gdyż nie podobało mi się zakończenie, praktycznie jego brak. Główny wątek zostaje niewyjaśniony do końca. Miejscami książka ta jest lekko nudnawa. Mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę osobom lubiącym podglądać życie innych ludzi, gdyż forma listów pozwala poznać dość intymną stronę bohaterów.


[Alicja Piątkowska i jej recenzja z "Czarnej skrzynki" Amosa Oza opublikowana na stronach Merlina]
Już 150 tysięcy farmerów padło ofiarą genetycznie zmodyfikowanej żywności w Indiach. Ludzie masowo popełniają samobójstwa, bo wydali swe oszczędności i zaciągnęli wysokie kredyty na zakup specjalnych ziaren. Ale te... nie wykiełkowały.
"On był takim dobrym, troskliwym człowiekiem. Jednak kiedy stracił wszystko przez ziarna, które nie wykiełkowały, załamał się " - mówi brytyjskiemu "Daily Mail" Nirmala Mandaukar, której mąż jest jednym z tych, którzy popełnili samobójstwo przez wadliwe ziarna GMO.
Indyjscy farmerzy uwierzyli w miraże obiecywane przez zachodnie koncerny. Myśleli, że czekają ich milionowe zyski, dzięki którym wyciągną rodziny z biedy. Dlatego kupowali ziarna, które miały być odporne na choroby i pasożyty za całe swoje oszczędności i pożyczali pieniądze od lokalnych lichwiarzy. Ich marzenia legły w gruzach, gdy okazało się, że firmy kłamały. Ziarna wcale nie były odporne, a wymagały dwa razy tyle wody do podlewania. Dlatego farmerzy potracili wszystkie swe zbiory. Nie mogli nawet użyć zwykłych ziaren, bo rząd wycofał je ze sprzedaży.
Dlatego farmerzy wpadli w pułapkę bez wyjścia i zaczęły się masowe samobójstwa. Według rządowych danych, miesięcznie zabija się tysiąc osób. Ale organizacje pozarządowe szacują, że do tej pory zabiło się aż 150 tysięcy Hindusów.
Oczywiście koncerny się do winy nie przyznają. Według nich, ziarna są doskonałe, a Hindusi albo nie umieją sobie z nimi poradzić, albo te samobójstwa to wynik biedy i alkoholizmu.


[za: "Dziennik"]
Sąd grodzki w Szczecinie ukarał naganą dwie młode szczecinianki, które opalały się topless na publicznej plaży. Będą musiały także zwrócić koszty procesowe w wysokości 130 zł. Wyrok jest nieprawomocny.
Zdaniem sądu kobiety dopuściły się "nieobyczajnego wybryku". Sąd podkreślił m.in., że okazywanie nagości wykracza poza obyczaj i normy w Polsce.
Jedna z kobiet obecna podczas ogłaszania wyroku powiedziała dziennikarzom, że odwoła się od niego. Podtrzymała swoją opinię, że nikogo nie zgorszyła. Zapowiedziała, że o pomoc zwróci się do Rzecznika Praw Obywatelskich. "Jeśli kobiety muszą zakrywać piersi, może powinni robić to też mężczyźni" - mówiła. Dorota K. pytana, czy będzie opalać się topless, odparła, że tak. Jej zdaniem Polska to kraj konserwatywny i dużo jeszcze trzeba zrobić, by to zmienić.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że wbrew obiegowym opiniom istotą tego postępowania nie było rozstrzygnięcie, czy topless jest dopuszczalny w Polsce. W Polsce nie ma precedensu, rozstrzygnięcia dotyczą konkretnej sprawy - zaznaczył sąd.
Sąd zdyskredytował wyjaśnienia jednej z kobiet, że opalała jedynie plecy - zrobił to opierając się na zeznaniach świadków, a także na "doświadczeniu życiowym, które nakazuje nie dać wiary, że osoba, która decyduje się na opalanie, pozostaje cały czas w jednej pozycji".
Sąd uznał też, że okazywanie nagości w naszej kulturze "jest obce". Mogą zmienić się normy i obyczaje. Musi to jednak następować w drodze powolnych zmian. Nie można ustalić momentu, w którym coś do tej pory uznane za niezgodne z obyczajem staje się normą - dodał sąd.
Opalanie topless może naruszać elementarne poczucie przyzwoitości przez niektórych. Sąd nie ogranicza nikomu prawa do opalania topless, ale należy to robić w taki sposób, by nie wzbudzać zgorszenia innych, np. w miejscach ustronnych, czy do tego przeznaczonych - argumentował sąd.
Zwrócił także uwagę, że na kąpielisku były dzieci, a dla nich wstyd przed nagością jest zjawiskiem naturalnym. Można więc odebrać zachowanie obwinionych jako możliwą ingerencję osób trzecich w przedwczesne wychowanie seksualne dziecka - wyjaśnił. Kobiecy biust może spowodować różne skrajne rekcje - od zachwytu, aprobaty i akceptacji, po uczucie niezadowolenia, zażenowania czy oburzenia. O tym miały obowiązek wiedzieć obwinione - tłumaczył sąd.
Sad uznał także, że wymierzona kara skłoni do refleksji, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego.
Kobiety opalały się topless w maju bieżacego roku na kąpielisku Arkonka, jeszcze przed tak zwanym sezonem. Szczeciniankom uwagę zwrócili policjanci, te jednak odmówiły założenia biustonoszy. Odmówiły także przyjęcia mandatu. Ostatecznie wniosek policyjny o ukaranie za opalanie się nago trafił do sądu grodzkiego.

[Wiadomość z PAP za: rp.pl]
Spędzenie dziesięciu dni na Manhattanie było dla mnie, studenta polonistyki w 1981 r., marzeniem tak samo nieosiągalnym jak dla Tyrmanda, kiedy pisał swój dziennik trzydzieści lat wcześniej. [...]
Ale w piątkowy wieczór udało mi się trafić na prawdziwy klejnot. Kultura tak już wysoka, że nawet ja muszę wspinać się na palce. Dokładnie naprzeciwko mojego hotelu mieści się Walter Kerr Theatre, gdzie wystawiana jest akurat „Mewa” Czechowa z samą Kristin Scott Thomas w roli Ireny Arkadiny, starzejącej się gwiazdy moskiewskich i petersburskich teatrów. Nie znam chłopca z mojego pokolenia, któremu żywiej nie zabiłoby serce, kiedy zobaczył Kristin we „Angielskim pacjencie”. W piątkowe południe udaje mi się kupić bilet na piątkowy wieczór. Źle to świadczy o nowojorskiej teatralnej publiczności, tym bardziej że na musicalową inscenizację „Młodego Frankensteina” (Super-Duper!) według Mela Brooksa na sąsiedniej scenie bilety wykupione są z góry na najbliższe dwa tygodnie. Korzystam z okazji, żeby zobaczyć Kristin Scott Tomas na żywo, z odległości piątego rzędu, a przy okazji zanurzyć się w tłumie najprawdziwszej nowojorskiej inteligencji. [...]
Obok mnie usiadła szczupła czterdziestoletnia Amerykanka w okularach, typowa przedstawicielka swojego gatunku: białych protestantów z klasy średniej. Od słowa do słowa rozpoczyna się pogawędka - oczywiście o wyborach - ubarwiana moim egzotycznym akcentem i blokowana moim nieco ubogim słownictwem. Sara - „tak, niestety, noszę to samo imię co ta Palin” - ostatni raz czytała Czechowa na studiach, teraz wykłada w college’u angielską literaturę. Jest z prowincji, przyjechała, żeby obejrzeć „Mewę” aż z Columbus w Ohio, ale kiedy CNN, którą oglądała w hotelu, rozpoczęła transmisję wiecu McCaina i Schwarzeneggera - właśnie z Columbus - Sara musiała natychmiast wyłączyć telewizor: „nie powinni tego bełkotu w ogóle pokazywać”. Opowiada też, jak dziwną przygodę miała tu na Manhattanie w MoM-ie, najsłynniejszej nowojorskiej galerii sztuki współczesnej. Czarny portier, imigrant z Kenii, którego przyjaźnie zapytała, czy cieszy się, że Obama będzie prezydentem USA, powiedział jej, że jest kenijskim chrześcijaninem, a słyszał, że Obama wspiera muzułmanów, więc raczej się go boi. „Czy pan coś z tego rozumie!?” - pytanie Sary jest z gatunku retorycznych. W pierwszej chwili chcę jej jednak odpowiedzieć, wytłumaczyć własne wątpliwości, bo choć widzę w Obamie i Demokratach jedyną szansę na sensowną społeczną zmianę w Ameryce, to jako człowiek z Europy Wschodniej boję się ich izolacjonizmu. Ale gryzę się w język, żeby w przerwach doskonale zagranej - nie tylko przez Kristin Scott Thomas - Czechowowskiej „Mewy” prowadzić dalej niezobowiązującą towarzyską rozmowę. Nie przyjechałem tutaj, żeby pouczać, zresztą w imię czego miałbym to robić? Wyjechałem z Polski „moherów” walczących z „łże-elitami”, gdzie „salon” pacyfikuje „ciemnogród”, Tusk zabiera Kaczyńskiemu samolot, a wielki Jarosław straszy emerytów Brukselą. Nie mam w bagażu żadnej polskiej legendy, którą mógłbym teraz moralnie zaszantażować sympatyczną liberalną Amerykankę, więc słucham jej historii, życzliwie przyłączając się do jej licznych zdziwień nieoczywistością świata, w którym czarny chrześcijanin z Kenii nakręcony przez republikańskie tabloidy boi się Baracka Hussajna Obamy jako narzędzia globalnego islamskiego dżihadu.


[Cezary Michalski, Finisz kampanii widziany z Manhattanu, "Dziennik"]
Lis uprawia tutaj współczesną, postkomunistyczną wersję propagandy sukcesu: tak wiele już przecież osiągnęliśmy, nasza gospodarka rozwija się jak nigdy dotąd (kto by tam przewidział kilka miesięcy temu jakiś kryzys, prawda?), a my sami jesteśmy lepsi od naszych komentarzy na wstrętnych i złych forach internetowych. Mieliśmy też papieża-Polaka, mamy Wałęsę, Balcerowicza i Małysza i wcale nie jest tak, że ich nienawidzimy i chcemy ich zamknąć w więzieniach – to tylko grupka sfrustrowanych Polaczków krzyczy na tyle głośno, że przyzwoita i pokorna wobec autorytetów większość zdaje się czasami niewidoczna.
Prawda to wszystko? Oczywiście, że prawda! Recepty z Alchemika, by rzucić wszystko i iść za głosem własnego serca, a na końcu odnaleźć utracony skarb, to też prawda. O ile jednak Coelho – proszę o wybaczenie – nie jest pisarzem celujących w intelektualistów, o tyle – jak mi się jeszcze chwilę temu wydawało – Lisa z zainteresowaniem mógł w chwilach wolnego czasu przeczytać nawet profesor akademicki. Tym razem swoją publicystykę autor Co z tą Polską? kieruje jednak przede wszystkim do czytelnika dużo mniej wymagającego, najlepiej takiego, który na co dzień nie czytuje prasy i nie ogląda telewizyjnych wiadomości – bo chyba tylko w takim wypadku to, co odnajdzie na kartach My, naród wyda mu się interesujące i oryginalne. Mam też nieodparte wrażenie, że książka ta powinna się tak naprawdę nazywać „Tomasz Lis: >>Głosuj na mnie w najbliższych wyborach prezydenckich<<”, gdyż tak wielkie nagromadzenie oczywistości, uogólnień, delikatnych nagan i licznych pochwał charakterystyczne jest chyba tylko dla prezydenckiego orędzia czy expose premiera.


Całość, pod tytułem "Pochwała oczywistości" do przeczytania tutaj]
Natomiast chcę powiedzieć, że, to na odwrót jest, że mnie moja odwaga w gruncie rzeczy paradoksalnie niewiele kosztowała, dlatego że ona nie wymagała ode mnie przekreślenia własnej biografii. Dla generała Jaruzelskiego decyzja Okrągłego Stołu, decyzja uznania wyników wyborów czerwcowych i później decyzja respektowania w pełni procesu demokratycznego jako prezydent, wymagała ogromnej odwagi.

Panie redaktorze czy pan nie cierpi na syndrom sztokholmski, ofiara utożsamia się z katem?

Michnik (żacha się): - Wie pan, to są słabe żarty, panie redaktorze, bardzo słabe żarty i niech pan sobie daruje. Niech pan sobie daruje. Jaka ofiara? Jaki kat? No o czym my mówimy? Syndrom sztokholmski to są ofiary terrorystów, którzy się z nimi utożsamiają, jak mają - że tak powiem - pistolet przy głowie. Ja nie mam dzisiaj żadnego pistoletu, ja się nigdy z generałem Jaruzelskim nie utożsamiałem, jak on rządził.

Ale czy pan nie ma poczucia, że pan ma jakieś specjalne, bardzo subtelne poczucie sprawiedliwości, które tak pana odróżnia od naszego, albo od właściwego, takiego zwykłego, może prostackiego...

- No wie pan, słyszę ten zarzut przynajmniej od 1964 r., że mam jakieś takie dziwne, specyficzne poczucie wolności, sprawiedliwości, demokracji, co mnie radykalnie odróżnia od ogromnej większości moich rodaków, którzy świetnie żyli z cenzurą, z konformizmem itd.

No, oczywiście, że pod tym względem ja jestem dziwadłem, słoniem co ma dwie trąby i mnie trzeba było internować i tego zdania był gen. Kiszczak i mnie internował. Co pan teraz mnie, jaki tutaj sztokholmski syndrom, no, no jaki sztokholmski syndrom?


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Tak zwanego, znaczy które słowo tu jest tak zwane?

- Wszystkie, no może instytut nie. Ale i pamięć to tutaj jest w cudzysłowie, bo to jest niepamięć, albo sfałszowana pamięć, i naród tu jest w cudzysłowie, dlatego że to jest instytut pamięci aparatu bezpieczeństwa, a nie narodu.

Ale jak ten instytut zajmował się sprawą Jedwabnego, to to był dobry instytut?

- Nie, nie był dobry, nigdy nie był dobry. Sprawą Jedwabnego powinny zajmować się wyspecjalizowane placówki albo normalnej prokuratury, albo Polskiej Akademii Nauk, albo tej rady ochrony pomników, czy - jak to się nazywało - Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich. Natomiast ten instytut jest jakby z grzechu poczęty, bo to jest instytut stabilizowania permanentnej wojny domowej Polaków z Polakami. I czymkolwiek on by się zajmował, byłbym zdania, że taka instytucja po prostu nie powinna powstać.

A pan mówi "koszmarna policja pamięci i szantażu" (znowu się jakoś literki składają) "bo tym jest kierownictwo IPN". To koszmarna policja pamięci i szantażu?

- Ale to nie jest chyba tylko moje zdanie.

To poproszę ilustrację, która byłaby dowodem tego.

- Proszę pana, ilustracji jest tyle, że aż wstyd o to pytać.


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Polityka, nawet w czasach tak rewolucyjnych jak nasze, musi znać swoje miejsce. W Ameryce została upchnięta pomiędzy inne segmenty tutejszego monumentalnego entertainmentu, rozrywki, estrady. Na Times Square największa reklamowa tablica - mająca ćwierć hektara, zawieszona na drapaczu chmur i świecąca przez 24 godziny na dobę - dzieli swój czas na trzy części. Wyborczy przekaz Obamy jest wyświetlany na zmianę z reklamą „Quantum of Solace”, czyli nowego Bonda. Trzecia część nocy zajęta przez promocję „Left 4 Dead”, najnowszej gry wideo, krwawej strzelanki w scenerii Ameryki opanowanej przez zombie. Asertywny, „jednoczący wszystkich Amerykanów” przekaz Obamy (który na CNN obiecał nawet McCainowi miejsce w swojej administracji) wygląda dosyć zabawnie wciśnięty pomiędzy faceta wywlekającego własną pogryzioną już żonę z rąk żywych trupów i Daniela Craiga przechadzającego się z bondowskim pistoletem Walter PPK pośród buchających w górę purpurowych płomieni. Ale taki jest los, takie są narzędzia i takie jest miejsce współczesnej polityki. Obama umie z tego wszystkiego korzystać. Nie wiadomo tylko, czy po to, by pod osłoną reklamy i mediów przeprowadzić jakąś małą społeczną rewolucję, czy tylko po to, żeby przejść do historii jako kolejna gwiazda popkultury - pomiędzy Kennedym i Marylin Monroe z obrazów Andy’ego Warhola.


[Cezary Michalski, Finisz kampanii widziany z Manhattanu, "Dziennik"]
Ale czy pan krytykując premiera Kaczyńskiego, tamtą władzę, nie szedł za daleko? Bo nie wahał się pan porównać Jarosława Kaczyńskiego do Putina, choćby jeśli chodzi o fundamenty tego, na czym ta władza miała być zbudowana.

- Do Putina? To bułka z masłem i z kawiorem. Ja go porównywałem znacznie ostrzej. Twierdziłem i mówiłem publicznie, że w nim się odwzorowała kultura polityczna bolszewizmu.


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Somalia to jeden z wielu afrykańskich krajów, który ma problem z islamskimi fundamentalistami. Kilka dni temu ukamieniowano tam 13-letnią dziewczynkę. Nastolatka najpierw została brutanie zgwałcona. Jednak talibski sąd skazał ją na śmierć za... cudzołóstwo.
Na stadion przyjechała półciężarówka wypełniona kamieniami. Wysypano je na ziemię. 13-latkę ustawiono przed 50 dorosłymi mężczyznami i odczytano werdykt sądu - skazujący ją na śmierć za cudzołóstwo, a zaraz potem spadły na nią pierwsze ciosy. Egzekucji przyglądał się tłum - ponad 1000 osób. Zdaniem członków Amnesty International, kilka osób stanęło w obronie dziewczyny, ale bojownicy z talibskiej milicji otworzyli ogień do protestujących. Od ich kuli zginął mały chłopiec.
Aisha Ibrahim Duhulow została zamordowana w poniedziałek 27 października na stadionie w mieście Kismajo. Tym rejonem kraju rządzą somalijscy talibowie.
Aisha została ukamienowana za to, że miała odwagę otwarcie przyznać, że zgwałciło ja trzech mężczyzn. Opowiedziała o tym islamskiej milicji i zapłaciła najwyższą cenę za to, że nie chciała milczeć. Oskarżono ja o cudzołóstwo. Żaden z mężczyzn wskazanych przez dziewczynę jako gwałciciel nie został zatrzymany.
Początkowo podawano, że dziewczyna miała 23 lata. Jednak pracownicy Amnesty International ustalili, że była o 10 lat młodsza. Razem z rodziną przybyła do Kismajo zaledwie trzy miesiące temu. Wcześniej mieszkała w obozie dla uchodźców w Kenii.
Szejk Hayakalah, lokalny watażka, powiedział w Radio Shabelle, że dowody zebrane przeciw dziewczynie potwierdziły jej winę, a ona sama miał przyznać: "Jestem szczęśliwa, że zostanę skazana na podstawie koranicznego prawa". Trudno to wierzyć. Hayakalah przeprosił jedynie za śmierć chłopca, który zginął na stadionie.
Somalia od lat zmaga się islamskimi fundamentalistami. Kraj jest areną walk między różnymi klanami etnicznymi i grupami religijnymi. Rząd praktycznie nie kontroluje sytuacji w państwie.


[za: "Dziennik"] {Brak słów - przyp. GW}
Stan: Chętnie zapłacę (do 100 zł) jeśli ktoś mnie przekona że bóg jest.

Mrx: ja ci zapłace jeśli mnie przekonasz że Boga nie ma

Js: Chyba logika Ci sie pomylila z prokuratura stalinistowska.
"My uwazamy, ze jestescie winni... a teraz udowodnijcie swoja niewinnosc".
Nie szanowny Panie. Jesli twierdzicie, ze Bog jest to udowodnijcie to. Ja twiedze, ze do tej pory nikt nie przedstawil na to zadowalajacego dowodu.
Gdyby kazdy mogl wysuwac idiotyczne pomysly to moglbym stwierdzic: "za planeta Jupiter kryje sie wielka flotylla statkow obcych ktore zaatakuja jesli nie zaplacicie mi okupu. Inaczej udowodnijcie mi ze jest inaczej. A jesli uda wam sie wyslac sonde i sonda nic nie pokaze to tylko jest kolejny dowod na to, ze poziom zaawansowania technologicznego obcych jest tak wysoki" :)

IAO: Problem jest niestety bardziej złożony. Twierdzenie o flotylli statków za Jowiszem jest z gruntu wysoce nieprawdopodobne, więc, jako że jest to twierdzenie pozytywne, wymaga dowodu. Nikt nie jest w stanie w sposób wiarygodny określić prawdopodobieństwa istnienia (a także nieistnienia) Boga. Do pewnego stopnia analogicznym twierdzeniem będzie twierdzenie, że jutro spadnie deszcz. Brak dowodu na to, że jutro spadnie deszcz nie oznacza, że możemy automatycznie przyjąć tezę przeciwną, tzn. że deszczu nie będzie. Zasadna będzie próba udowodnienia zarówno jednego jak i drugiego twierdzenia.

jacek: Sam się przekonaj, że Bóg istnieje. Poczytaj sobie trochę mądrych książek: od Platona, przez Arystotelesa, Augustyna, Tomasza z Akwinu aż do Kartezjusza (i dalej, jak bedzie Ci się chciało). Tam najczystsze racjonalne dowody na istnienie Boga. Bez przesądów, bez emocji, wszystko na płaszczyźnie czysto rozumowej.
Szczególnie polecam dzieło Immanueala Kanta: "Jedyna możliwa podstawa dowodu na istnienie Boga".

JA: czysta filozofia, ale gdzie dowody???filozofia to ludzkie brednie...Rozmowa o rzeczach abstrakcyjnych, ja chce materialny dowod na istnienie boga, jak dotat zadnego nie znaleziono...a ludzie sa inteligentni, znalezli ciala (tak ciala, nie tylko szkielety) dinozaurow sprzed 150 mln lat, Jezus mialby istniec jedynie 2000 lat wiec gdzie jest jego cialo? Cywilizacja, ktora liczy sobie 2 tys lat jest stosunkowo mloda i ludzie z "tamtej" powiedzmy epoki mogliby zachowac cialo kogos takiego waznego jak jezus, byli dosc dobrze rozwinieci i myslacy. Gdyby tak sie stalo, moglibysmy dzisiaj dokladnie zbadac cialo jezusa...A tak poza tym to czy tez naprawde myslicie, ze jezus sie wzial z powietrza???przemyslcie raz jeszcze...

Elkadwa: materialny dowód to ty sam

Vis: W naszym jelicie grubym jest z 500 odmian bakterii , miliardy ich . I jedna do drugiej mówi : Wiesz mi sie wydaje że taki ktoś jak człowiek - nie istnieje !

Misio: Jeszcze się kiedyś sam przekonasz,że jest :) Twoim Bogiem jest narazie kasa,skoro piszesz takie głupoty.Pozdrawiam! :)

Adam: Witaj, Biedny człowiecze, nie musisz nikomu płacić, żeby się przekonać że Bóg istnieje. POWIEDZ MU ZEBY CIE PRZEKONAŁ. A potem uważnie przyglądaj się swojemu życiu i temu co się wydarzy.

Praktyk: Włóż sobie gwoździa do gniazdka, zaraz Go zobaczysz, będzie taniej... Ps. A zaoszczędzoną stówę może przeznaczyć na wieniec

Ubot: Wypadek polskich pielgrzymów w pobliżu Grenoble, w Vizzille (Francja). 26 ofiar śmiertelnych. Podać konto, czy osobiście wpadniesz z kasiorką?

lekarz: Zapłacę (do 100zł), jeśli ktoś zawiezie Cie do czubków...

Ignac: To dzięki Bogu masz te 100 złotych.

wz42: za 100 złotych to możesz rozmawiać z Bułgarką na drodze...

Ben Edykt. & Co.: Jest i już!! Dawaj stówę.


[Fragmenty forum WP.pl pod wywiadem ze Zbigniewem Religą (patrz niżej). Całość, ku uciesze i przestrodze, do przeczytania tutaj]

I nie zastanawia się pan, gdzie pan będzie, kiedy tu pana nie będzie?
Nie muszę, wiem, gdzie będę. W ziemi.
Rozumiem, że jest się ateistą, kiedy jest się młodym, zdrowym, świat jest piękny i wszystko przed nami. Ale im bliżej końca tym - wydawałoby się - więcej pytań o to, co będzie dalej.
U mnie jest na odwrót. Jestem ateistą coraz bardziej.
Kiedyś był pan bardziej skłonny uwierzyć w siły nadprzyrodzone?
Ja pochodzę z rodziny katolickiej. Był taki okres w moim dzieciństwie, kiedy wierzyłem w Boga. Potem zacząłem się nad tym wszystkim zastanawiać i z tego zastanowienia wynikło, że nie wierzę w to wszystko. Ale muszę jasno powiedzieć: ja nie jestem wojującym ateistą. Wydaje mi się, że jestem przykładem osoby tolerancyjnej. Moje dzieci były wychowane tak, jak same chciały. Jeśli chciały chodzić na religię, to mogły. Nigdy im nie zabraniałem. Zresztą nigdy na ten temat nie rozmawiałem z nimi, dawałem im pełne prawo wyboru.
I co wybrały?
Wydaje mi się, że ateizm, choć chyba nie tak zdecydowanie jak ja, bo mają w głowie jakieś znaki zapytania. Swoje dzieci wychowują tak samo. Ale jeśli panie myślą, że zbliżam się teraz do śmierci i w związku z tym zmieniłem zdanie w sprawie wiary, to nie mają panie racji. Nie widzę powodu, żeby zmieniać zdanie. Jestem coraz bardziej niewierzący, ale to jest prywatna sprawa. Nigdy tego nie manifestowałem na zewnątrz.
Więc jakim kodeksem etycznym się pan kieruje? Chrześcijanie mają dekalog, a pan?
Dekalog, który ma kilka tysięcy lat, przyjęła znaczna część ludzi na świecie, w tym również ja. Ale to nie ma nic wspólnego z wiarą. Nie trzeba być wierzącym, by przestrzegać dekalogu. Myślę, że ja przestrzegam tych zasad bardziej niż niejeden wierzący. Ja je w pełni akceptuję. Bo to nie jest tak, że ateista wszystko może, że żadne normy go nie obowiązują. Żyje wśród ludzi, ma wobec nich zobowiązania i dlatego właśnie przyjąłem dekalog. Ale nie ma w tym nic religijnego.
A zdarzyło się panu kiedyś patrzeć na kogoś głęboko wierzącego i zazdrościć mu, myśląc: on ma w życiu łatwiej?
Nie, nigdy. Patrzę na takich ludzi, w pełni akceptuję ich stanowisko, ale nie mam poczucia, że oni mają lepiej niż ja. A wydaje mi się, że może nawet mają gorzej.
Dlaczego?
Bo oni nie wiedzą, co będzie z nimi po śmierci.
A pan wie?
Wiem, że nic nie będzie.
Nie widzi pan na świecie cudów? Ręki Boga?
Nie. Obserwacja życia i doświadczenie lekarskie utwierdzają mnie, że Boga nie ma.
Nie widział pan cudu medycznego?
Jeżeli nawet widziałem rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć, to nie wierzę, by stała za nimi siła wyższa. Przyjmuję po prostu, że brak wytłumaczenia musi wynikać z mojej niepełnej wiedzy.


["Muszę tylko napisać testament" - ze Zbigniewem Religą rozmawiają Renata Kim i Barbara Kasprzycka, "Dziennik"] {Niezwykle ważny wywiad, coś w rodzaju pracy u podstaw. Człowiek uważany przez tysiące Polaków za autorytet, wzorzec moralności, mówi, że Bóg nie istnieje, że można żyć bez Boga i być dobrym człowiekiem. Mówiąc najbanalniej jak można - być może da to komuś do myślenia - przyp. GW}