{Za tę i za inne przesyłki nieodnotowane, a wykorzystane podziękowania tym razem zechce przyjąć Dziki - przyp. GW}
Zorganizowaną grupę maczającą palce już dawno rozpracowali sprzedawcy serwujący gorące posiłki na świątecznych straganach.
- Naliczyliśmy ich około 30. Mają od 20 do 60 lat. Chodzą zawsze grupami, działają razem. Są wśród nich zarówno kobiety, jak i mężczyźni. No i zawsze są na tzw. podwójnym gazie - mówi pani Jola, pracująca przy jednym ze stoisk z grillem.
Szajki w żaden sposób nie udaje się kupcom pozbyć. - Próbowaliśmy już wszystkiego. I prośby, i groźby. Gdy wzywaliśmy straż miejską, znikali, by za chwilę pojawić się znowu. Jednemu zaproponowałem, żeby pozamiatał dookoła stoiska, to w zamian dostanie coś w nagrodę. Wyśmiał mnie - rozkłada ręce pan Bronisław z sąsiedniego stoiska. Jak przyznaje, "wsadzacze palców" to... smakosze. - Nie zadowolą się zwykłą kiełbaską, musi być taka dobrze wysmażona. Chleba w ogóle nie chcą, parę razy proponowałem. Najchętniej jedliby same steki i karkówkę - kręci głową pan Bronisław.
Szajka maczająca palce żeruje głównie na turystach. Świadkiem jednej z ich zorganizowanych akcji był pan Wojciech: - Stałem w kolejce po kiełbaskę. Kolejka była długa, więc z nudów rozglądałem się dookoła. Moją uwagę zwrócił mężczyzna, który podejrzanie długo chodził wokół ławek. Przy jednej siedziała para ludzi rozmawiających ze sobą po niemiecku. Nagle patrzę, a ten człowiek podchodzi do nich i ciach, wsadza palec prosto w bigos. Zamurowało mnie...
Członkowie szajki dzielą się na podgrupy. W jednej są głównie nastoletnie dziewczyny, w drugiej - przede wszystkim bezdomni. Ci ostatni upodobali sobie grzańce. Te jednak trudniej zdobyć, bo jak tu wsadzić palec do kubka, z którego ktoś pije? Numer z palcem o wiele łatwiej zrealizować przy posiłku, bo ten, żeby skonsumować, trzeba postawić na stole, a to już o wiele łatwiejszy cel. W grupie czasem dochodzi do konfliktów.
- Raz z powodu łakomego kąska doszło do rękoczynów. Dwie dziewczyny pobiły się o kawałek karkówki. No i niech pani powie, jak nasi klienci mają spokojnie zjeść posiłek w takich warunkach - żali się pani Jola.
Jak ustaliliśmy, numer "z maczaniem palca" to ostateczność wyspecjalizowanej szajki. Zanim go zastosują, próbują inaczej. Najpierw żeby zdobyć upragniony przysmak, biorą konsumenta na litość. O pieniądze na jedzenie zaczepiają zarówno sprzedawców, jak i kupujących. Gdy to nie skutkuje, rozsiadają się dużą grupą przy stołach, zajmując miejsce i odstraszając klientów.
- Nie możemy ich za darmo codziennie karmić, bo puszczą nas z torbami. Ale gdy odmawiamy, sięgają po sposób ostateczny, czyli wsadzanie paluchów do serwowanych dań. To prawie zawsze skutkuje. No bo kto by chciał taką obmacaną kiełbasę zjeść? - lamentują sprzedawcy.


[za: Gazeta Wyborcza Kraków]
Wszystkie kobiety mają podobne wyobrażenia swojego związku i idealnego faceta. Często jednak te oczekiwania nie zostają przez panów spełnione. Czasem kobiety się z tym godzą, ale bywa też tak, że mają dość naszego zachowania i po prostu odchodzą - ostrzega "Super Express".
Jeżeli facet nie spełnia większości kobiecych oczekiwań, to do rozstania droga niedaleka. Jak się przed tym uchronić? Przede wszystkim wiedzieć, czego kobiety od Was, Panowie, oczekują. "Super Express" podpowiada, co może stać się Waszym kluczem do sukcesu:
1. Spełnianie danych obietnic. Jeżeli mówisz o czymś, co chciałbyś zrobić z nią w przyszłości, lub coś zaoferujesz i się zdeklarujesz, nie zapominaj o tym. Kobiety lubią wiarygodnych mężczyzn!
2. Wspólne rozmowy. Jeżeli chcesz pogadać o swoich kłopotach, zrób to z dziewczyną, a nie z kumplami. One lubią widzieć, że im ufamy. Dla nich to sygnał, że związek i wspólne relacje świetnie się układają.
3. Bezpieczeństwo i czułość. Każda kobieta uwielbia być przytulana i całowana bez powodu. Czuje się wtedy bezpieczna i nie zastanawia się, czy aby już jej nie kochasz. Wystarczy, że każdego dnia, bez żadnej przyczyny po prostu ją obejmiesz lub pocałujesz przed wyjściem do pracy. Mały gest, a zmienia bardzo wiele.
4.Bezinteresownosć. Wyjdźcie gdzieś razem, zjedzcie kolację przy świecach. Częściej pokazuj jej swoje uczucia!


[cytat za: wiadomosci.o2.pl]
Myślę, że spokojnie można by tę książkę wydać w literackiej serii „Ha!artu” czy „Krytyki Politycznej”. Mniejsza, że znajdziemy tutaj kilka przynajmniej elementów literatury wyczekiwanej przez redaktorów wyżej wymienionych pism (np. emancypacja gejów, nabijanie się z „radyjka ojca dobrodzieja”). Ważniejsze, że zaangażowanie to niczym właściwie – może prócz powtykanych tu i ówdzie neologizmów i językowych zabaw przypominających nam o poetyckich, niezbyt zresztą zajmujących, początkach Kuczoka – od świetnie napisanego, literackiego reportażu się nie różni.


[Fragment mojej dyskusji z Mikołajem Golubiewskim na temat "Senności" Wojciecha Kuczoka; całość do przeczytania: tutaj]

Kanon jest dziś, w moim przekonaniu, wyłącznie martwym obiektem wzdychań inteligentów, dlatego uważam, że nie istnieją książki, które powinni przeczytać wszyscy. Wszyscy to czytają Janusza L. Wiśniewskiego czy Katarzynę Grocholę. Widocznie to oni są dla wszystkich.

Literatura była dla mnie zawsze czymś niszowym, elitarnym, i to jest drugi powód, dla którego nie uważam, że cały naród powinien znać jedno i to samo. Poza oczywiście piosenkami z Opola. Bo to właśnie imprezy muzyczne i wielkie spędy piłkarskie konsolidują kulturowo naród. Oczywiście cenię dokonania polskiej prozy, poezji, dramatu, ale jestem pewien, że więcej osób zna tegoroczny radiowy przebój lata niż "Bogurodzicę" czy hymn narodowy. Uważam za niesmaczne oświadczenia w stylu: wszyscy Polacy wraz z Polkami mają znać "Bogurodzicę", "Treny" Kochanowskiego czy cokolwiek innego.

[Michał Witkowski, Kanon to obiekt westchnień inteligentów, dziennik.pl]

Agent o twarzy wyposzczonego Andrzeja Gołoty - oczka knura, nieskazitelna muskulatura, niezdradzające przebłysków inteligencji spojrzenie. Bond, który zaprzeczając wszystkim bondowskim dogmatom stał się żałosnym widowiskiem z dominantą scen pościgów, daleko przekraczających możliwości percepcji. Doskonałą, czasem celowo wyolbrzmioną groteskę konstytuującą filmy z Connerym i Moorem zastąpił ton nieznośnego patosu. [...]

Smutek i nostalgia. Zwłaszcza, że przed rokiem czytaliśmy kontrolowane przecieki prasowe, o tym, że z czasem Bond może zacząć gustować w mężczyznach, a odtwórca głównej roli, Daniel Craig, w wywiadach po premierze ostatniego odcinka sugerował, że po prezydencie elekcie, Baracku Obamie, przyszedł już czas na czarnoskórego agenta 007.

Najlepszy polski tłumacz Bondów, Tomasz Beksiński, rozdzierał szaty nad tym faktem prawie 10 lat temu, upatrując w nim czytelnego symptomu upadku cywilizacji. Wydaje się, że miał rację, bo kolejna część przygód agenta Jej Królewskiej Mości otrzymuje świetne recenzje. Pewnie dla zmylenia przeciwnika… przed wprowadzeniem na rynek Bonda pederasty i Bonda Murzyna, którzy ostatecznie zdekonstruują mit szowinistycznego, acz uroczego, agenta.

[Marek Horodniczy, Czarny Bond z fryzurą blond, 44.org.pl]

Istnieje 116 wersji Biblii, ale nie ma tej dla gejów i lesbijek - chęć jej spisania zgłosił właśnie reżyser i właściciel studia filmowego Revision Studios. Jego firma najpierw opublikuje homoseksualną wersję Pisma Świętego, a później zrobi na jej podstawie miniserial.

"Wtedy to Pan sprawił, że Aida pogrążyła się w głębokim śnie i gdy spała, wyjął jedno z jej żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z kobiety, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do kobiety, Aida powiedziała: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z kobiety została wzięta".

Tak właśnie w "Biblii Księżny Diany" stworzenie człowieka opisuje Max Mitchell, reżyser filmu "Horror na wietrze" - o pladze zmieniającej orientację seksualną ludzi. To właśnie w tym filmie po raz pierwszy pojawia się "Biblia Księżny Diany" - jako alternatywa dla niegdyś zdominowanej przez chrześcijan Ziemi. W horrorze nowa księga zostaje narzucona przez homoseksualną większość rządzącą światem. Inne części alternatywnej księgi Genesis można znaleźć tutaj.

Twórcę podobnej przeróbki Biblii w Polsce czekałby pewnie proces za obrazę uczuć religijnych. Autor tych słów może jednak spać spokojnie, bo nie mieszka w RP - tylko na "zgniłym Zachodzie".

"Biblia Księżny Diany" to na razie twór bardziej wirtualny niż realny. Gejowska księga początku ma dopiero powstać. Na razie największe oburzenie konserwatystów budzi nawet nie tematyka czy jej potraktowanie, ale tytuł, jaki Max Mitchell chce nadać swojej Biblii. To... "Gejowski Stary Testament i Gejowski Nowy Testament". Książka wyjdzie w 2009 roku.

[za: dziennik.pl]


{Oto fotografia rzekomej Matki Boskiej objawionej na ścianie w tunelu łączącym Galerię Krakowską z Dworcem Regionalnym. Fot. Lu - przyp. GW}
Jestem użytkownikiem tego obiektywu od dwóch tygodni. Od tego czasu zdążyłem uszkodzić cztery autobusy miejskie, wykoleić dwa tramwaje (po co podjeżdżały tak blisko), zarysować czternaście samochodów. Potrąconych rowerzystów i przechodniów nie licze. Niestety nie zdążyłem się jeszcze ubezpieczyć, ale ponieważ kupiłem go w promocji na allegro oszczędziłem 45tys zł i będę miał z czego wypłacić tym ludziom odszkodowanie.
Mimo tej drobnej wady obiektyw sprawuje się bardzo przyzwoicie. Nie winietuje, ostrzy jak trzeba, żadne mydło jak piszecie, normalnie żyleta. Wczoraj z centrum Gdańska fotografowałem zwierzęta w puszczy Kampinowskiej. Dzisiaj z sąsiedniej dzielnicy strzelałem do kumpla w Alpach Szwajcarskich bo wysłał mi maila, że właśnie sie wybiera i tez wyszedł pięknie ostry, na fotkach widać nawet jak mocno ma zużyte klocki hamulcowe w swoich tarczówkach i że brakuje mu troche płynu w układzie hydraulicznym. Zaraz wyśle mu fotki żeby to sprawdził. Nie wiem czy nie zauważył też, że ma wewnętrzne pęknięcie w sztycy pod siodłem. Lepiej go ostrzegę. Tak więc do samej pracy obiektywu nie mam żadnych zastrzeżeń.
Poza drobnymi niedogodnościami, do pracy z obiektywem również nic bym nie miał. W czterech chłopa dajemy rade swobodnie nim manewrować. Co prawda trochę zachodzi na zakrętach, ale z tego co wiem z autobusami przegubowymi dzieje się dokładnie to samo, czyli wszystko jest w normie.
Aha, w zestawie Canon powinien dorzucać krótkofalówki do porozumiewania się operatorów tego obiektywu i osoby stojącej za aparatem. Brak możliwości komunikacji werbalnej trochę komplikuje sprawne fotografowanie a w szczególności szybkie kadrowanie. Trzeba pisać scenariusze zanim wyruszy się na polowanie.
Idealny obiektyw dla paparazzich, którzy niekoniecznie chcą się wyróżniać w tłumie między zwykłymi foto-amatorami, a to wszystko dzięki nie wzbudzającej żadnych podejrzeń konstrukcji oraz standardowemu kolorowi towarzyszącemu klasycznej fotografii od wieków.
Wykonanie obiektywu też nie powinno budzić żadnych zastrzeżen. Jak pisałem wyżej, ... miałem małe przejścia podczas biegania z tym obiektywem po mieście, ale pomimo kilku otarć na samej obudowie nie pojawiła się ani jedna rysa. Mało odporne jest tylko szkło. Kiedy mój sprzęt upadł na ziemię, ułamki rozbitych kafli chodnikowych trochę zarysowały zewnętrzną powłokę szkła. Na szczęscie Canon był przygotowany na taką ewentualność i wyposażył ten wspaniały obiektyw w szkło wielopowłokowe, tak więc nie szczególnie się tym martwię, jak się zetrze do końca ta powłoka, to następną będę miał zupełnie nową.
Inną zaletą tego wspaniałego obiektywu jest to, że można go używać nie tylko w fotografii. Z zawodu jestem zegarmistrzem. Używam go zatem również w swojej profesji jako świetne szkło powiększające (oraz z racji, że trochę kuleję jako kuli rehabilitacyjnej - ale tylko po założeniu dekielków - inaczej bałbym się że go zniszczę). Moje klientki często mylą go z rurą do tańczenia, ale to akurat mi nie przeszkadza.


[Recenzja Canon EF 1200mm f/5.6L USM za: ceneo.pl] {Za link podziękowania zechce tym razem przyjąć Jakub Szestowicki. Za te i za wszystkie inne linki zapomniane - przyp. GW}
Proszę położyć się na sofie głową na dół i rozstawić szeroko pośladki - powiedział stary notariusz do Lucylli, po czym umieścił się nad nią, rozciągnął jej nogi, by otworzyć jej damskie wnętrze najszerzej jak to możliwe, by mogło służyć jako nocne naczynie, po czym złożył wydzielinę ze swoich kiszek w postaci pokaźnego kawałka kału w jej najsłodszym miejscu, służącym zazwyczaj jako świątynia miłości. Obrócił się i wepchnął palcem to, co zrobił, najgłębiej jak się dało w jej kobiecość. Przymierzył się znowu i złożył następną porcję i jeszcze jedną, i jeszcze kolejną, za każdym razem powtarzając ceremoniał upychania. Ostatni wcisnął z taką siłą, że mała nieszczęśnica zajęczała boleśnie, co spowodowało szczytowe szczęście naszego libertyna. Napełnianie jej organu ekskrementem, wtłaczanie ile się tylko dało, stanowiło największą rozkosz dla tego ohydnego starca, pozwalającą mu wycisnąć z siebie samego parę zwiędłych kropli jego niegdyś męskiego płynu.


[Fragment z prozy markiza de Sade'a za: Kałużyński & Raczek, Perły kina, Tom IV - Miłość i seks, Instytut Wydawniczy Latarnik, Michałów - Grabina 2006, s. 204-205]
Wykształcenie architektoniczne autora daje znać o sobie na każdej praktycznie stronie – momentami można nawet odnieść wrażenie, że Klinau, jakby obawiając się zarzutów o przesadny autobiografizm i popadanie w dygresje, bierze do ręki szczegółową mapę Mińska i ulica po ulicy, pomnik po pomniku, podwórze po podwórze, przeczesuje swoje rodzinne strony. Paradoksalnie, ale wydaje mi się, że najlepszymi fragmentami książki są nie te przewodnikowe („Za placem Kolosa znów wkraczamy na terytorium Mądrości. Po lewej rozciąga się imponujący zespół Pałacu Politechniki [...] Nieco dalej, po prawej, natkniecie się na monumentalną kolumnadę, półkolem wychodzącą na Prospekt. To Pałac Nauki, a za nim kwartał Akademii. Naprzeciwko, po drugiej” i tak dalej, i tak dalej), ale właśnie te, w których autor pisze o swoim dzieciństwie i dojrzewaniu w Mieście Słońca, o białoruskiej szkole, o ojcu, paradach wojskowych, wyprawach po czaszki czy miejskich prostytutkach.


[Całość, pod tytułem "Betonowe Miasto Słońca", do przeczytania na stronach WP.pl]
Wyjścia są dwa: albo w tę historię zanurzymy się w całości i porwie nas nurt tej hipnotyzującej i poetyckiej powieści, albo też odrzucimy ją po kilku, kilkunastu stronach uznając za pretensjonalną, pseudopoetycką, efekciarską i na poły grafomańską (dziesiątki zdań poświęconych przemijaniu i śmierci; rozważania na temat czasu, smutku, żałoby, niespełnienia, miłości, niepewności, bólu i cierpienia, a więc poświęcone głównym tematom powieści; opisy nieba, słońca czy ciszy – te wszystkie elementy równie dobrze uznane mogą być za arcydzielne jak i za żenujące). Zdaję sobie sprawę, że od arcydzieła do grafomańskich wypocin droga naprawdę daleka i karygodnym uczynkiem jest w recenzji ustawiać jakąkolwiek książkę między dwoma przeciwstawnymi biegunami, ale nie śmiem osądzić jednoznacznie "Pustego spojrzenia" i zamknąć go w jednej z szufladek.


[Całość, pod tytułem "Problem z Peixoto" na stronach WP.pl]

Brytyjskim lekarzom udało się zakończyć odwieczny spór mężczyzn i kobiet toczący się wokół... muszli klozetowej. Jak wynika z badań, pozostawiając klapę od toalety podniesioną, możemy uchronić małych chłopców przed przykrymi wypadkami. I co wy na to, drogie panie?

Niebezpieczną naturę opuszczonego wieka toalety ujawnili lekarze ze Szpitala Leighton w Crewe. Jak wynika z ich badań, mali chłopcy zmagający się z podniesieniem opuszczonej klapy mogą doznać poważnych kontuzji, gdy ta niespodziewanie opadnie i przygniecie wrażliwe części męskiego ciała.

W pracy opublikowanej w grudniowym numerze pisma "BJU International" lekarze z Anglii opisali cztery tego rodzaju przypadki. Poszkodowanymi byli chłopcy w wieku od 2 do 4 lat. Toaletowe wypadki były na tyle poważne, że malcy musieli spędzić noc w klinice.

Doktor Joe Philip zwraca uwagę, że wypadki te stają się coraz częstsze, ze względu na modę na drewniane albo ozdobne deski wykonane z pleksi lub innych ciężkich tworzyw sztucznych.

"Zbliżają się święta i wiele rodzin będzie odwiedzać wraz ze swymi pociechami domy krewnych i przyjaciół, a przy takich okazjach małe dzieci lubią pokazać, jak bardzo są dorosłe i jak dobrze radzą sobie samodzielnie w toalecie" - mówi doktor Philip portalowi LiveScience. "Dlatego jest niezwykle ważne, by rodzice wpierw skontrolowali nową łazienkę i pomagali swym dzieciom, gdy to konieczne" - dodaje.

[za: "Dziennik"]

Wyreżyserowana sesja zdjęciowa w prestiżowym magazynie jest uznawana za wyzwanie rzucone liderowi. Kiedyś sowietolodzy odgadywali awanse w hierarchii wpływów aparatczyków sowieckiej KPZR, obserwując, kto jakie miejsce zajmuje na trybunie na moskiewskim placu Czerwonym w czasie pierwszomajowej parady. Dziś partyjni gracze wertują luksusowe magazyny.


[Piotr Semka, Partyjni gracze wertują "Vivę", "Rzeczpospolita" z 25 listopada 2008]

Halo. Końca dobiega rok 2008 i optyka polegająca na zerojedynkowym systemie "dobry schemat-zły schemat" dawno umarła. Nie ma żadnego Boga, który obwieścił autorytatywnym głosem, że brudny, gęsty, zgrzytliwy sound zrealizowany przez Maćka Cieślaka (który to sound, skądinąd, uwielbiam) jest OKEJ, zaś audiofilska, impresjonistyczna mgiełka dźwiękowa przygotowana na Divertimento przez Marcina Gajko jest BE. Wszystko zależy od świadomości i funkcji – po co to zrobiliśmy, jakimi środkami i czy zrobiliśmy to dobrze. Na szczęście dożyliśmy czasów, w których mogę sobie "z czystym sumieniem" słuchać na przemian dokonań takich twórców jak Olivier Messiaen, Cassetteboy, Pavement, Jamiroquai, Oval, Tim Berne, Jon Hassell i Girls Aloud, bo wszyscy oni należą do moich ulubieńców. I czerpać z tego nie tylko radość, ale i wiedzę, dostrzegając zupełnie nowe zależności między nimi.

Zaś grafomanem jest ten, kto NIE WIE co dokładnie robi, a wydaje mu się że coś wielkiego. Na przykład pisarz, który nie zna się na literaturze, a sądzi że spłodził wybitną powieść. Albo recenzent, który zatrzymał się w rozwoju popkultury kilkanaście lat temu i nadal stosuje miarę rodem z "heroicznej" ery walki awangardy z disco, a pisze tonem surowego znawcy "trzymającego rękę na pulsie". Sam fakt przemielenia tysięcy płyt nie oznacza jeszcze, że rozumiemy ich rolę w kulturze i zgłębiliśmy proces przemieszania gatunków odbywający się na naszych oczach. I dopóki ktoś będzie uznawał "redukcję" albo "uproszczenie" za synonim "wtórności" bądź pogardzanej "kultury instant", dopóty niewiele z tych procesów zrozumie. Kultura mówi różnymi językami i warto znać co najmniej kilka z nich. Ich bogactwo to skarb. Pozostając z wyrazami szacunku i sympatii – polecam to do przemyślenia i serdecznie pozdrawiam.

[Borys Dejnarowicz, O panu R.K. słów kilka na zupełnym pełnym luzie, polskieradio.pl]

A później zakwitł nowy socrealizm. Lewicująca młodzież wygrała casting w mediach i zasłynęła powieściami o przemocy w rodzinie, clubbingu, gejach, hipermarketach itd. Większość pisarzy z krwi i kości pochowała się w domach w obawie o własne życie. Tylko Świetlicki razem ze swoim zespołem pozostał na scenie jak stary żubr na wybiegu. Oczywiście natychmiast obsiadł go rój zaangażowanych poetów i redaktorów. Podsuwali mu swoje manifesty, tomiki z dołączoną prezerwatywą, programy spektakli Teatru Rozmaitości i cały ten nawóz, którym żywią się muchy. Ale on wolał tradycyjne siano jak na żubra przystało.

Czy Świetlicki „skręcił na pozycje konserwatywne”? Jego ostatnie autokomentarze świadczą raczej o tym, że po prostu ma charakter. Starzeje się, więc nabiera dystansu do siebie i uczy się lubić ludzi, nawet – o zgrozo! – tych, którzy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość. Jego życie wciąż jest jednak tą samą co dawniej historią czułego barbarzyńcy, wrażliwca, który tęskni za osobistym radykalizmem. – Żadna idea lewicowa czy prawicowa nie urzekła mnie do tego stopnia, aby się w nią rzucić. Wszystkie tego rodzaju poglądy wydają się przeraźliwe – podkreśla.

Taka diagnoza mogłaby uśpić czujność mniej doświadczonego ideologa. Ale nie Mareckiego. On wie, że właśnie indywidualiści są najgorsi. W pozornie niezaangażowanych strofach przemycają zwykle pochwałę monopoli, obskurantyzmu narodowego i tępej religijności. Dlatego należy ich zwalczać. Ku chwale absurdu, towarzyszu Marecki!

[Wojciech Wencel, Świetlicki trup?, "Rzeczpospolita" z 13 grudnia 2008]

Marecki wszedł na imprezę dawnego idola. Zobaczył neoliberała i katolika. Nie wytrzymał i puścił pawia. Ciekawe, jak wygląda mieszkanie Mareckiego po obejrzeniu wiadomości, gdzie neoliberałów i katolików nie brakuje? Polecam też jako ćwiczenie duchowe, wyobrażenie sobie spotkania Mareckiego i Klaty (katol!), do czego mogło dojść w REDakcji.
Jednak bardziej niż słaby żołądek martwi mnie słaba głowa Mareckiego. Przed napisaniem następnego zdania, żeby się uspokoić policzę do 10. 11,12,13 to książki o starzeniu się. O nieprzystawaniu, o spoglądaniu na świat z ukosa. Postawa bierna i tyle. Mistrz to i owo przegapił i to jest smutne.
Tego i owego nie rozumie i nie akceptuje. Ale, panie redaktorze, gdzie tu do licha konserwatyzm?
Świetlicki nie jest kulturowo lewicowy w rozumieniu Jaśnie Oświeconej Krytyki (którą szczerze lubię, dlatego się tu wypowiadam). Jest dinozaurem awangardy i tyle. Zresztą z próby czasu wyszedł na pewno lepiej niż D. Cohn-Bendit.
Najbardziej żenujące jest to, że KP zamiast zajmować się na poważnie problemami społecznymi i kulturą, koncentruje się na podsrywaniu.
Przeczytałem to, co napisałem i rzygnąłem, moja dziewczyna dostała miesiączki, a potem razem się zesraliśmy.


[ale_akcja w komentarzu pt. "Fizjologia" pod tekstem Piotra Mareckiego, krytykapolityczna.pl]
Och, zły Świetlicki, bo pisze kryminaliki zamiast wydawać pseudozbuntowane książki zakolegowanych łebków o gejach i aborcjach, jak to czyni wielki buntownik Marecki. Aha, no i zmieszczaniał ten Świetlicki strasznie - nie to, co lewicowi radykałowie tyrający na wierszówkę w neoliberalnej „Gazecie Wyborczej” i żebrzący o granty od prawicowego ministerstwa.
A swoją drogą idę o zakład, że gdyby ten sam Świetlicki pisał to, co pisze, ale rzucił kilka ciepłych słów o gejach, pisemku Mareckiego i grafomańskich produkcjach jego kumpli, wówczas to samo środowisko ogłaszałoby go bez końca najlepszym polskim żyjącym poetą.


[Tolek Banan w komentarzu pod tekstem Piotra Mareckiego, krytykapolityczna.pl]
Jakiś czas temu byłem na iluś leciu jego zespołu Świetliki, postałem chwilę w Alchemii, popatrzyłem jak zaproszony przez niego jeden z poetów katolickich na kartkach blokowych pokazywał nielicznym zgromadzonym swój wiersz, w którym używając słownika metafizyki, informował o czymś tam. Pomyślałem o Świetlickim, jak bardzo trzeba upaść, żeby to firmować. Zrzygałem się i wyszedłem. Nie inne odruchy miałem także wczoraj, kiedy kończyłem czytać Jedenaście – według zapowiedzi ostatni z jego kryminałów.


[Piotr Marecki, "O drobnomieszczańskim Świetlickim", krytykapolityczna.pl]
Zaczęłam pisać teksty w mrocznym czasie IV RP. Miałam wrażenie, że zakazano w Polsce radości, więc to była reakcja obronna.


[Maria Peszek w programie Kuby Wojewódzkiego; za: porcys.com] {Nigdy dosyć promowania dobrych serwisów muzycznych, dlatego źródło stąd tym razem - przyp. GW}
Jakiejż jasności po tak ciemnej postaci oczekujecie? Albo macie go faktycznie za Boga wszechmogącego, którego obelgi wasze i bluźnierstwa się nie imają, i który w nieskończonej swej wyrozumiałości wszystko wam wybaczy, albo własne nań ataki macie za nic; albo jesteście nielogiczni, bo po pierwszym szwarccharakterze Rzeczpospolitej dobra się spodziewacie; albo nienawiść zamąciła wam władze sądzenia i niczego nie rozumiecie. Zasypiać się i budzić z nienawistnym widmem naczelnego "Wyborczej, to owszem, jest tragedia, bywają jednak większe. Dlaczego każdy może oszczercę podać do sądu, a Michnik nie powinien? Zbyt wpływowy jest? Zbyt możny? Zbyt rozumnym jest nadczłowiekiem? Przeciwnie: jest tak głupi, że bierze za oszczerstwo zwykły chwyt publicystyczny? I zamiast polemizować, maszeruje do sądu? Od kogo się domagacie tedy polemiki? Z durniem i nikczemnikiem pragniecie - z całej duszy - wymieniać poglądy? Wielkodusznie dajecie mu ostatnią szansę: tyle zła wyrzadził, że pora się opamiętać i przynajmniej biednemu Zybertowiczowi odpuścić? I czemu na dodatek - kneblując wolność słowa - wygrywa proces za procesem? O doraźne naciski mniejsza! Ale duch swobody jest gnębiony! Wszak tego rodzaju precedensy mogą mieć dalekosiężne skutki - dziennikarze w obawie przed drakońskimi albo tylko upokarzającymi wyrokami miarkować się będa i cenzurować? Aż tak rachityczna w każdym paśmie jest ta formacja? Boi się sądu, a jadowitej kalumnii tak napisać, żeby ewentualny proces wygrać, nie umie? Doprawdy świat jest pełen zagadek.


[Jerzy Pilch, Mroczny podkład muzyczny, "Kultura", dodatek "Dziennika" z 12 grudnia 2008, s.3]
To jednak metodą sądowych procesów Adam Michnik usiłuje zamknąć usta swoim krytykom. Zdaje sobie sprawę, że w obecnym stanie rzeczy taka praktyka nie może się obrócić przeciw niemu. Wierzy, że tak będzie zawsze.
Znamienne, że zawsze liczyć może na stronników, którzy wiedzą, że w pierwszym rzędzie muszą go bronić. Jeśli mają do wyboru prawdę lub Michnika, zawsze wybiorą Michnika. Oto Wojciech Sadurski, liberał, który za wolność słowa dałby się posiekać, popiera zamykanie ust krytykom redaktora "Wyborczej". W konfrontacji między ideą a środowiskiem zawsze wybierze środowisko.


[Bronisław Wildstein, Dziennikarze przeciw wolności słowa, "Rzeczpospolita", 24 listopada 2008]
No, świetna, znakomita, tylko jakaś taka, wiecie, chujowa..


[Władysław Machejek, pisarz i redaktor naczelny krakowskiego "Życia Literackiego", odpowiadając na pytanie reżysera teatralnego o to, jak mu się podoba sztuka po premierze jakiegoś sowieckiego produkcyjniaka w Teatrze im. Słowackiego; za: Maciej Rybiński, Polityk prymitywista, "Rzeczpospolita"]
Studenci wydziałów nauk ścisłych w większości nie uprawiali jeszcze seksu. Studentki wydziałów artystycznych uprawiają go najczęściej ze wszystkich członków uniwersyteckiej braci. Australijscy naukowcy zbadali młodzież na Uniwersytecie w Sydney pod kątem doświadczeń seksualnych i wiedzy o chorobach wenerycznych.
Grupę badawczą stanowiło około 200 dziewczyn i chłopców w wieku 16-25 lat. Wyniki badań ukazały studentki wydziałów artystycznych jako "seksualnie aktywne i kompletnie pozbawione wiedzy o chorobach przenoszonych drogą płciową".
Panowie wykazywali mniejsze zainteresowanie seksem niż ich koleżanki. "Szczególnie wyróżniało się przy tym grono studentów przedmiotów ścisłych" - można przeczytać w raporcie opublikowanym przez naukowy periodyk
Poproszony o komentarz do wyników badań, psychoterapeuta Stephen Carroll stwierdził, że na ich wynik wpłynęło pochodzenie studentów. "Przedmioty ścisłe studiują w Australii głównie studenci z wymiany międzynarodowej, przyjeżdżający z innych środowisk i kultur" - tłumaczył.
"Plus, proszę pomyśleć na tym, kto najczęściej chodzi na imprezy. Raczej nie kujony w okularach z linijkami w kieszeniach. Ci wolą zostać w szkolnym laboratorium, czy bibliotece i prowadzić eksperymenty" - dodaje Carroll.
Co ciekawe, udział w dość intymnym badaniu pokazał wstydliwą naturę młodych chłopaków. Prowadząca badania pani dr. Melissa Kang z przyuniwersyteckiego szpitala Westmead chciała mieć mniej więcej równe co do płci grupy badawcze. Na udział w nich częściej godziły się dziewczyny (78 procent) niż chłopcy (22 procent).


[za: "Dziennik"] {"Studiujesz fizykę? Jesteś prawiczkiem" - pod tak oryginalnym tytułem tekst ukazał się na internetowej stronie "Dziennika" - przyp. GW}
Kiedy Stanisław Smoter (65 l.), nauczyciel stolarstwa ze szkoły zawodowej w Chojnie, objaśniał uczniom pierwszej klasy budowę sklejki, poczuł duszność i nagłe uderzenie gorąca. Oszalałe serce zaczęło walić jak młot kowalski, a sylwetki i twarze uczniów rozmazały się w kolorową plamę. Przerażeni pierwszoklasiści wszczęli alarm i wezwali pogotowie.
Dwaj młodzieńcy z sąsiedniej grupy z drwiącymi uśmieszkami obserwowali, jak pan Stanisław słania się na nogach. To Alan W. (17 l.) i Mirosław K. (18 l.) wsypali swojemu nauczycielowi do kawy olbrzymią dawkę środków psychotropowych.
To miały być zwyczajne zajęcia praktyczne w stolarni szkoły zawodowej w Chojnie (woj. zachodniopomorskie). Przed lekcją pan Stanisław rozkoszował się poranną kawą. Nie przypuszczał, że z każdym łykiem aromatycznego napoju pije truciznę. Działała powoli. Podczas następnej lekcji poczuł się tak, jakby świat się walił. Potworne uderzenie gorąca, język stał się jak z ołowiu. Nauczyciel poczuł, jakby jego ciało ściskał olbrzymi boa dusiciel. Serce waliło jak oszalałe, a głowę rozsadzał potężny ból.
„Matko Boska, to wylew” – pomyślał pan Stanisław. Był pewien, że to kres jego dni.
Na szczęście pogotowie szybko go zabrało do lekarza. Przeżył.
Dopiero po kilku dniach jeden z pedagogów przypadkiem usłyszał rozmowę uczniów, którzy się chwalili, że dosypali nauczycielowi leków psychotropowych do kawy. Dyrektor szkoły wezwała policję.
Śledczy zatrzymali w szkole Alana W. (17 l.). W jego rzeczach znaleźli marihuanę. Alan wydał swego wspólnika – Mirka K. (18 l.).
Obaj winowajcy na pytania reporterów Faktu zareagowali uśmieszkami. – To był tylko głupi kawał – wydukał Alan. – Zrobiłem coś takiego pierwszy raz – dodał Mirosław K. (18 l.). Za narażenie nauczyciela na utratę życia grożą im trzy lata więzienia.
Ofiara uczniowskiego wygłupu nie ma wątpliwości. Truciciele powinni zakończyć edukację. – Muszą zostać wyrzuceni ze szkoły. Zapowiedziałem pani dyrektor, że albo ja, albo oni – mówi Stanisław Smoter. – Tylko Bogu dziękuję, że to nie skończyło się dla mnie tragicznie. Przeżyłem tylko dzięki temu, że mam silne, zdrowe serce.


[Kamil Pawełoszek, "Uczniowie naćpali nauczyciela"; za: e-Fakt]
Był czarującym mężczyzną, kimś kto miał dla mnie jedynie miłe słowa, do tego świetnym szefem.


[Rosa Mitterer, 91-letnia dzisiaj służąca Adolfa Hitlera w wywiadzie dla "Daily Mail; za: "Dziennik"]
Nawet 13-letnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury, więc nie ma tutaj w ogóle o czym mówić.


[Jarosław Kaczyński oskarżający w "Sygnałach Dnia" Stefana Niesiołowskiego o to, że w latach 70tych "sypał kolegów"; za: "Dziennik": 1, 2]
Moi Drodzy,
jakkolwiek by to brzmialo, potrzebuje mezczyzny z wiertarka - dodam - który w dodatku potrafi sie nia poslugiwac;)
Przyszla jesien, prawie zima, kupilam sobie wieszak do mojego nowego mieszkanka i niejak sie nie trzyma on na gwozdziu (nie mówiac o tasmie;) - zartuje...)
Po prostu trzeba go przytwierdzic do sciany, najlepiej "jakimis hakami, które na pewno Pani ma w domu" - jak powiedzial Pan sprzedawca. Otóz nie mam i nie mam tez pojecia co z tym fantem zrobic...
Czy znajde tu Pana chetnego do pomocy? Naprawde chodzi mi tylko o przykrecenie wieszaka. W zamian oferuje... nalesniki...? :)
Prosze o odp na priv, jesli laska... :)


[Ewa Woźnica, "Kobieta potrzebuje mężczyzny z wiertarką", wątek na forum Goldenline.pl. Zgłosił się podobno pan Tomasz Serwański, konsultant systemów Unix] {Podziękowania za podesłanie cytatu zechce przyjąć Plejeru. Podziękowania za regularną lekturę i podsyłanie materiałów z okazji setnego posta "tekstowego" zechcą przyjąć wszyscy pozostali czytelnicy Op.cit. - przyp. GW}

Jerzy Mrugała przesyła energię specjalnie dla Ciebie


{Oznaczenie tym razem dość mylne, jako że nie do końca z ju tjubem mamy tutaj do czynienia, a z redakcyjnym, wewnętrznym filmikiem redakcji "e-Faktu" i stąd problemy z wsadzeniem filmiku na Op.cit. Mimo tych "utrudnień" zachęcam wszystkich do udania się pod powyższy link, bo naprawdę warto - przy. GW}
Ramona Rey to jest temat do serwisu badającego związek między okresami wzmożonej aktywności UFO, a Mundialem; nie portalu muzycznego. Do dziś komisja złożona z niezależnych ekspertów bada jak można na okładce debiutanckiego albumu Ramona Rey zeszłego roku usadawiać ponętną kusicielkę na muszli klozetowej ? Jak można wsadzić singla zajmującego zaszczytne drugie miejsce na liście Polish Goodshit 2005 c-rapera, Sztyka, zaciągającego jak bosman po beczce syntetycznego rumu w Tajlandzkim burdelu, że o tekstach przejrzystych jak Zwoje znad Morza Martwego nie wspomnę.


[Paweł Nowotarski, Porcys] {Dodam od siebie, że pomysł usadowienia Ramony na muszli klozetowej podoba mi się wybitnie i do wybitnie oryginalnych w prywatnym rankingu go zaliczam. Fetyszyści wszystkich krajów, łączcie się! - przyp. GW}
Lindsay ledwo trzymała się na nogach. Kilka razy szła do toalety, wracała blada i spocona. Wszyscy wiedzieli, że wymiotowała. Koleżanki opowiadały, że odgłosy, które dochodziły z kabiny były odrażające. Zarzygała całą podłogę, kibel i ścianę za nim.


[Relacja jednej z rzekomych znajomych Linsay Lohan, która wraz z nią bawiła się w jednym z klubów Los Angeles; za: pudelek.pl]

Uczestnicząc w pogoni za nowinkami technologicznymi, tracimy kontakt z duchowym wymiarem naszego istnienia. Rzecznik papieża Benedykta XVI, ojciec Federico Lombardi, ostrzegł we włoskiej telewizji przed zgubnym wpływem komórek i internetu na duszę.

"W erze telefonu komórkowego i internetu trudniej niż dotąd chronić ciszę i dbać o wewnętrzny wymiar naszego życia" - stwierdził w programie telewizji watykańskiej. Przyznał jednak, że choć utrudnia to życie duchowe, jest koniecznością życia doczesnego.

Opinia papieża Benedykta XVI na temat poszukiwaniu luksusów w życiu jest jasna. W zeszłym miesiącu powiedział, że globalny kryzys finansowy dowodzi nikłego sensu bogacenia się i wyścigu o tak rozumiany sukces w życiu.


[za: "Dziennik"]

Masturbuję się od 11 roku życia. Jednak przez pierwsze 3 lata nie był to nałóg. Onanizowałem się sporadycznie. Raz, góra dwa razy w tygodniu. Jednak przysłowie: „że z nałogiem targować się nie można” niestety sprawdziło się kiedy wszedłem w 14-sty rok życia. Wtedy robiłem to już częściej, a mianowicie raz, a nawet dwa razy dziennie. Początkowo jednak nie zdawałem sobie sprawy z negatywnych konsekwencji tego uzależnienia. [...] Każdy dzień na tym etapie mojego życia wyglądał podobnie. Po powrocie ze szkoły masturbowałem się i tak w kółko. Nie interesowało mnie nic poza tym. Przestałem uprawiać sport, opuściłem się w nauce. Straciłem charakter, bodziec agresji i walki o swoje. [...]
Po zakończeniu gimnazjum poszedłem do oddalonego o 1 km od mojego domu „Ogólniaka”. Masturbacji oczywiście nie zaprzestałem. Wszedłem w nowe środowisko ludzi i kompletnie nie mogłem się wśród nich odnaleźć. Na samym początku zacząłem się od nich izolować i tak pozostało do dziś. [...] Wkrótce spostrzegłem, że mam problemy z koncentracją. Nie mogłem zapamiętać esencji utworów literackich, nie byłem w stanie skupić się na lekcjach. Często nauczyciele zwracali mi z tego powodu uwagę. Jednak ja nie dostrzegałem problemu, bo myślałem, że to tylko i wyłącznie kwestia dojrzewania. Z biegiem czasu było coraz gorzej. Pojawiły się problemy natury psychicznej. Byłem ciągle senny, przemęczony, bez życia. Straciłem chęć utrzymywania kontaktu z dziewczynami (w ogóle z nimi nie rozmawiałem), traciłem znajomych, trzymałem już praktycznie każdego na dystans. Z moim samopoczuciem było coraz gorzej. Popadłem w depresję. Nic mnie nie cieszyło, kompletnie nic. Odpływały moje wszystkie wcześniejsze pasje i ambicje. Chciałem tylko jednego, chciałem umrzeć!!


[za: forum o2.pl]
Jestem idiotą i mam głupią pracę. Jestem zbyt leniwy. Nie czytam - jestem ignorantem. Nie mam żadnego hobby. Po prostu lubię spędzać czas w swoim domu


[Artur Boruc w wywiadzie dla "The Sun"; za: "Dziennik"]
Lecimy jednym samolotem, bo jest jeden samolot


[M
ichał Kamiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, na uwagę, że prezydent i premier nie powinni jednocześnie lecieć tym samym samolotem; za: "Przekrój"]
twoja kobieta rozpuszcza włosy, zrzuca ubranie i wiesz
że nigdy od ciebie nie odejdzie. wchodzisz, wychodzisz

zadowolony, spełniłeś oczekiwania, odbierasz nagrodę.
to jest dobre miejsce, nucisz do siebie znaną piosenkę.

wchodzisz w przestrzeń, w której najmniej powinieneś być
kalkulujesz, ile stracisz wychodząc. aprobata wydaje się

być wymysłem katów. znajdujesz inne miejsce, wychodzisz
źle. Twoja kobieta nie jest już twoja, kolejny oksymoron

pokrywa się z jej jękiem, choć wcale o tym nie wiesz. Ktoś
wchodzi w nią gwałtownie, a ona przez chwilę myśli o tobie.


[za: Biuro Literackie]
Raz, dwa, Freddy już cię ma!
Trzy, cztery, zamknij drzwi!
Pięć, sześć, krucyfiks z sobą weź!
Siedem, osiem, siedź do późna!
Dziewięć, dziesięć i już nigdy nie idź spać!


[za: http://www.retsat1.com.pl/niewiar/freddy_ciekawostki/freddy_ciekawostki.html ]
Romuald Statkiewicz z Opola twierdzi, że jest Jezusem i ma boską moc uzdrawiania. Między innymi leczy nowotwory, choroby serca i padaczkę. Oczywiście nie za darmo. Spotkanie z Jezusem kosztuje 100 złotych. Wizyta nie jest jednak konieczna, bo uzdrowiciel leczy także przez telefon.
Uzdrowiciel, egzorcysta, jasnowidz, numerolog. Tak na stronach internetowych ogłasza się Romuald Statkiewicz. Na odległość obiecuje zdiagnozować i wyleczyć większość chorób. Spektrum dolegliwości, z których uzdrawia, jest bardzo szerokie. Pan Romuald zapewnia, że wyleczy padaczkę, nowotwory, choroby serca, układu krążenia i wiele innych.
Aby przekonać się o "cudownej" mocy uzdrowiciela zadzwoniliśmy do niego z prośbą o diagnozę i terapię. Już przez telefon nasza reporterka wstępnie usłyszała, co jej dolega. Uzdrowiciel obiecał wyleczyć ją na odległość. Oczywiście nie za darmo.
- Oceniam stan zdrowia danej osoby i od razu ją oczyszczam. Następnie jest uzdrowienie i wzmocnienie, to są cztery zabiegi. Za jeden zabieg biorę 100 złotych - mówi Romuald Statkiewicz.
Aby przekonać się, jak wygląda taka terapia, umówiliśmy się na wizytę w jego gabinecie w Opolu. Fikcyjną przyczyną naszej wizyty były rzekome guzy na płucu, zdiagnozowane przez lekarza u naszej reporterki. Pan Romuald "cudownym" dotykiem usunął je. Wizyta kosztowała 100 złotych.
Okazuje się że Romuald Statkiewicz jest doskonale znany Dominikańskiemu Ośrodkowi Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Według zakonników rzekome uzdrawianie ma być tylko przynętą dla ewentualnych nowych zwolenników. Również jego oferta zamieszczona w Internecie wzbudziła wątpliwości u psychologa, którego poprosiliśmy o opinię.
- Informacje o Romualdzie Statkiewiczu mamy od 2002 roku. Wtedy był jednym z uczniów pani, która określała się mianem Boga, posługiwał się imieniem Zachariasz. Od jakiegoś czasu obserwujemy jego wzmożoną działalność na terenie Opola, gdzie on sam zakładając grupę, orzekł się Bogiem, czyli Jezusem Chrystusem - mówi ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Pytamy wprost Romualda Statkiewicza o jego praktyki uzdrowicielskie.
- Kim jestem? Ziemskie moje ciało jako Romuald Statkiewicz, a wnętrze Jezus Chrystus, Syn Boży na ziemi obecnie - odpowiada Romuald Statkiewicz.
Co pan Romuald na to, że Jezus Chrystus uzdrawiał za darmo?
- To jest bardzo fałszywa informacja, ponieważ w tamtym czasie, ci ludzie, którzy byli uzdrawiani wspierali nas materialnie. Za uzdrawianie powinno się brać pieniądze - twierdzi Romuald Statkiewicz.
Mimo że uzdrawianie to niezły biznes, prawo nie wymaga od uzdrowicieli żadnego dyplomu ani wykazania skuteczności terapii. A jeśli znachor radzi nam zrezygnować z tradycyjnych metod leczenia?
- Na pewno nie powinniśmy korzystać z takich osób, jak uzdrowiciele, wróżki. Jest to zagrożenie duchowe i manipulacja. Ludzi oferujących takie usługi nie można zweryfikować - mówi ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.


[za: Interwencja interia.pl]
Kupując tę książkę na stronach merlina, nie wiedziałam, że jest ona w formie listów. Gdy otrzymałam przesyłkę trochę się zawiodłam, gdyż myślałam, że jest pisana normalnie. Jednak mimo wszystko przeczytałam ją i jestem dość zadowolona. Przyznaję 4, gdyż nie podobało mi się zakończenie, praktycznie jego brak. Główny wątek zostaje niewyjaśniony do końca. Miejscami książka ta jest lekko nudnawa. Mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę osobom lubiącym podglądać życie innych ludzi, gdyż forma listów pozwala poznać dość intymną stronę bohaterów.


[Alicja Piątkowska i jej recenzja z "Czarnej skrzynki" Amosa Oza opublikowana na stronach Merlina]
Już 150 tysięcy farmerów padło ofiarą genetycznie zmodyfikowanej żywności w Indiach. Ludzie masowo popełniają samobójstwa, bo wydali swe oszczędności i zaciągnęli wysokie kredyty na zakup specjalnych ziaren. Ale te... nie wykiełkowały.
"On był takim dobrym, troskliwym człowiekiem. Jednak kiedy stracił wszystko przez ziarna, które nie wykiełkowały, załamał się " - mówi brytyjskiemu "Daily Mail" Nirmala Mandaukar, której mąż jest jednym z tych, którzy popełnili samobójstwo przez wadliwe ziarna GMO.
Indyjscy farmerzy uwierzyli w miraże obiecywane przez zachodnie koncerny. Myśleli, że czekają ich milionowe zyski, dzięki którym wyciągną rodziny z biedy. Dlatego kupowali ziarna, które miały być odporne na choroby i pasożyty za całe swoje oszczędności i pożyczali pieniądze od lokalnych lichwiarzy. Ich marzenia legły w gruzach, gdy okazało się, że firmy kłamały. Ziarna wcale nie były odporne, a wymagały dwa razy tyle wody do podlewania. Dlatego farmerzy potracili wszystkie swe zbiory. Nie mogli nawet użyć zwykłych ziaren, bo rząd wycofał je ze sprzedaży.
Dlatego farmerzy wpadli w pułapkę bez wyjścia i zaczęły się masowe samobójstwa. Według rządowych danych, miesięcznie zabija się tysiąc osób. Ale organizacje pozarządowe szacują, że do tej pory zabiło się aż 150 tysięcy Hindusów.
Oczywiście koncerny się do winy nie przyznają. Według nich, ziarna są doskonałe, a Hindusi albo nie umieją sobie z nimi poradzić, albo te samobójstwa to wynik biedy i alkoholizmu.


[za: "Dziennik"]
Sąd grodzki w Szczecinie ukarał naganą dwie młode szczecinianki, które opalały się topless na publicznej plaży. Będą musiały także zwrócić koszty procesowe w wysokości 130 zł. Wyrok jest nieprawomocny.
Zdaniem sądu kobiety dopuściły się "nieobyczajnego wybryku". Sąd podkreślił m.in., że okazywanie nagości wykracza poza obyczaj i normy w Polsce.
Jedna z kobiet obecna podczas ogłaszania wyroku powiedziała dziennikarzom, że odwoła się od niego. Podtrzymała swoją opinię, że nikogo nie zgorszyła. Zapowiedziała, że o pomoc zwróci się do Rzecznika Praw Obywatelskich. "Jeśli kobiety muszą zakrywać piersi, może powinni robić to też mężczyźni" - mówiła. Dorota K. pytana, czy będzie opalać się topless, odparła, że tak. Jej zdaniem Polska to kraj konserwatywny i dużo jeszcze trzeba zrobić, by to zmienić.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że wbrew obiegowym opiniom istotą tego postępowania nie było rozstrzygnięcie, czy topless jest dopuszczalny w Polsce. W Polsce nie ma precedensu, rozstrzygnięcia dotyczą konkretnej sprawy - zaznaczył sąd.
Sąd zdyskredytował wyjaśnienia jednej z kobiet, że opalała jedynie plecy - zrobił to opierając się na zeznaniach świadków, a także na "doświadczeniu życiowym, które nakazuje nie dać wiary, że osoba, która decyduje się na opalanie, pozostaje cały czas w jednej pozycji".
Sąd uznał też, że okazywanie nagości w naszej kulturze "jest obce". Mogą zmienić się normy i obyczaje. Musi to jednak następować w drodze powolnych zmian. Nie można ustalić momentu, w którym coś do tej pory uznane za niezgodne z obyczajem staje się normą - dodał sąd.
Opalanie topless może naruszać elementarne poczucie przyzwoitości przez niektórych. Sąd nie ogranicza nikomu prawa do opalania topless, ale należy to robić w taki sposób, by nie wzbudzać zgorszenia innych, np. w miejscach ustronnych, czy do tego przeznaczonych - argumentował sąd.
Zwrócił także uwagę, że na kąpielisku były dzieci, a dla nich wstyd przed nagością jest zjawiskiem naturalnym. Można więc odebrać zachowanie obwinionych jako możliwą ingerencję osób trzecich w przedwczesne wychowanie seksualne dziecka - wyjaśnił. Kobiecy biust może spowodować różne skrajne rekcje - od zachwytu, aprobaty i akceptacji, po uczucie niezadowolenia, zażenowania czy oburzenia. O tym miały obowiązek wiedzieć obwinione - tłumaczył sąd.
Sad uznał także, że wymierzona kara skłoni do refleksji, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego.
Kobiety opalały się topless w maju bieżacego roku na kąpielisku Arkonka, jeszcze przed tak zwanym sezonem. Szczeciniankom uwagę zwrócili policjanci, te jednak odmówiły założenia biustonoszy. Odmówiły także przyjęcia mandatu. Ostatecznie wniosek policyjny o ukaranie za opalanie się nago trafił do sądu grodzkiego.

[Wiadomość z PAP za: rp.pl]
Spędzenie dziesięciu dni na Manhattanie było dla mnie, studenta polonistyki w 1981 r., marzeniem tak samo nieosiągalnym jak dla Tyrmanda, kiedy pisał swój dziennik trzydzieści lat wcześniej. [...]
Ale w piątkowy wieczór udało mi się trafić na prawdziwy klejnot. Kultura tak już wysoka, że nawet ja muszę wspinać się na palce. Dokładnie naprzeciwko mojego hotelu mieści się Walter Kerr Theatre, gdzie wystawiana jest akurat „Mewa” Czechowa z samą Kristin Scott Thomas w roli Ireny Arkadiny, starzejącej się gwiazdy moskiewskich i petersburskich teatrów. Nie znam chłopca z mojego pokolenia, któremu żywiej nie zabiłoby serce, kiedy zobaczył Kristin we „Angielskim pacjencie”. W piątkowe południe udaje mi się kupić bilet na piątkowy wieczór. Źle to świadczy o nowojorskiej teatralnej publiczności, tym bardziej że na musicalową inscenizację „Młodego Frankensteina” (Super-Duper!) według Mela Brooksa na sąsiedniej scenie bilety wykupione są z góry na najbliższe dwa tygodnie. Korzystam z okazji, żeby zobaczyć Kristin Scott Tomas na żywo, z odległości piątego rzędu, a przy okazji zanurzyć się w tłumie najprawdziwszej nowojorskiej inteligencji. [...]
Obok mnie usiadła szczupła czterdziestoletnia Amerykanka w okularach, typowa przedstawicielka swojego gatunku: białych protestantów z klasy średniej. Od słowa do słowa rozpoczyna się pogawędka - oczywiście o wyborach - ubarwiana moim egzotycznym akcentem i blokowana moim nieco ubogim słownictwem. Sara - „tak, niestety, noszę to samo imię co ta Palin” - ostatni raz czytała Czechowa na studiach, teraz wykłada w college’u angielską literaturę. Jest z prowincji, przyjechała, żeby obejrzeć „Mewę” aż z Columbus w Ohio, ale kiedy CNN, którą oglądała w hotelu, rozpoczęła transmisję wiecu McCaina i Schwarzeneggera - właśnie z Columbus - Sara musiała natychmiast wyłączyć telewizor: „nie powinni tego bełkotu w ogóle pokazywać”. Opowiada też, jak dziwną przygodę miała tu na Manhattanie w MoM-ie, najsłynniejszej nowojorskiej galerii sztuki współczesnej. Czarny portier, imigrant z Kenii, którego przyjaźnie zapytała, czy cieszy się, że Obama będzie prezydentem USA, powiedział jej, że jest kenijskim chrześcijaninem, a słyszał, że Obama wspiera muzułmanów, więc raczej się go boi. „Czy pan coś z tego rozumie!?” - pytanie Sary jest z gatunku retorycznych. W pierwszej chwili chcę jej jednak odpowiedzieć, wytłumaczyć własne wątpliwości, bo choć widzę w Obamie i Demokratach jedyną szansę na sensowną społeczną zmianę w Ameryce, to jako człowiek z Europy Wschodniej boję się ich izolacjonizmu. Ale gryzę się w język, żeby w przerwach doskonale zagranej - nie tylko przez Kristin Scott Thomas - Czechowowskiej „Mewy” prowadzić dalej niezobowiązującą towarzyską rozmowę. Nie przyjechałem tutaj, żeby pouczać, zresztą w imię czego miałbym to robić? Wyjechałem z Polski „moherów” walczących z „łże-elitami”, gdzie „salon” pacyfikuje „ciemnogród”, Tusk zabiera Kaczyńskiemu samolot, a wielki Jarosław straszy emerytów Brukselą. Nie mam w bagażu żadnej polskiej legendy, którą mógłbym teraz moralnie zaszantażować sympatyczną liberalną Amerykankę, więc słucham jej historii, życzliwie przyłączając się do jej licznych zdziwień nieoczywistością świata, w którym czarny chrześcijanin z Kenii nakręcony przez republikańskie tabloidy boi się Baracka Hussajna Obamy jako narzędzia globalnego islamskiego dżihadu.


[Cezary Michalski, Finisz kampanii widziany z Manhattanu, "Dziennik"]
Lis uprawia tutaj współczesną, postkomunistyczną wersję propagandy sukcesu: tak wiele już przecież osiągnęliśmy, nasza gospodarka rozwija się jak nigdy dotąd (kto by tam przewidział kilka miesięcy temu jakiś kryzys, prawda?), a my sami jesteśmy lepsi od naszych komentarzy na wstrętnych i złych forach internetowych. Mieliśmy też papieża-Polaka, mamy Wałęsę, Balcerowicza i Małysza i wcale nie jest tak, że ich nienawidzimy i chcemy ich zamknąć w więzieniach – to tylko grupka sfrustrowanych Polaczków krzyczy na tyle głośno, że przyzwoita i pokorna wobec autorytetów większość zdaje się czasami niewidoczna.
Prawda to wszystko? Oczywiście, że prawda! Recepty z Alchemika, by rzucić wszystko i iść za głosem własnego serca, a na końcu odnaleźć utracony skarb, to też prawda. O ile jednak Coelho – proszę o wybaczenie – nie jest pisarzem celujących w intelektualistów, o tyle – jak mi się jeszcze chwilę temu wydawało – Lisa z zainteresowaniem mógł w chwilach wolnego czasu przeczytać nawet profesor akademicki. Tym razem swoją publicystykę autor Co z tą Polską? kieruje jednak przede wszystkim do czytelnika dużo mniej wymagającego, najlepiej takiego, który na co dzień nie czytuje prasy i nie ogląda telewizyjnych wiadomości – bo chyba tylko w takim wypadku to, co odnajdzie na kartach My, naród wyda mu się interesujące i oryginalne. Mam też nieodparte wrażenie, że książka ta powinna się tak naprawdę nazywać „Tomasz Lis: >>Głosuj na mnie w najbliższych wyborach prezydenckich<<”, gdyż tak wielkie nagromadzenie oczywistości, uogólnień, delikatnych nagan i licznych pochwał charakterystyczne jest chyba tylko dla prezydenckiego orędzia czy expose premiera.


Całość, pod tytułem "Pochwała oczywistości" do przeczytania tutaj]
Natomiast chcę powiedzieć, że, to na odwrót jest, że mnie moja odwaga w gruncie rzeczy paradoksalnie niewiele kosztowała, dlatego że ona nie wymagała ode mnie przekreślenia własnej biografii. Dla generała Jaruzelskiego decyzja Okrągłego Stołu, decyzja uznania wyników wyborów czerwcowych i później decyzja respektowania w pełni procesu demokratycznego jako prezydent, wymagała ogromnej odwagi.

Panie redaktorze czy pan nie cierpi na syndrom sztokholmski, ofiara utożsamia się z katem?

Michnik (żacha się): - Wie pan, to są słabe żarty, panie redaktorze, bardzo słabe żarty i niech pan sobie daruje. Niech pan sobie daruje. Jaka ofiara? Jaki kat? No o czym my mówimy? Syndrom sztokholmski to są ofiary terrorystów, którzy się z nimi utożsamiają, jak mają - że tak powiem - pistolet przy głowie. Ja nie mam dzisiaj żadnego pistoletu, ja się nigdy z generałem Jaruzelskim nie utożsamiałem, jak on rządził.

Ale czy pan nie ma poczucia, że pan ma jakieś specjalne, bardzo subtelne poczucie sprawiedliwości, które tak pana odróżnia od naszego, albo od właściwego, takiego zwykłego, może prostackiego...

- No wie pan, słyszę ten zarzut przynajmniej od 1964 r., że mam jakieś takie dziwne, specyficzne poczucie wolności, sprawiedliwości, demokracji, co mnie radykalnie odróżnia od ogromnej większości moich rodaków, którzy świetnie żyli z cenzurą, z konformizmem itd.

No, oczywiście, że pod tym względem ja jestem dziwadłem, słoniem co ma dwie trąby i mnie trzeba było internować i tego zdania był gen. Kiszczak i mnie internował. Co pan teraz mnie, jaki tutaj sztokholmski syndrom, no, no jaki sztokholmski syndrom?


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Tak zwanego, znaczy które słowo tu jest tak zwane?

- Wszystkie, no może instytut nie. Ale i pamięć to tutaj jest w cudzysłowie, bo to jest niepamięć, albo sfałszowana pamięć, i naród tu jest w cudzysłowie, dlatego że to jest instytut pamięci aparatu bezpieczeństwa, a nie narodu.

Ale jak ten instytut zajmował się sprawą Jedwabnego, to to był dobry instytut?

- Nie, nie był dobry, nigdy nie był dobry. Sprawą Jedwabnego powinny zajmować się wyspecjalizowane placówki albo normalnej prokuratury, albo Polskiej Akademii Nauk, albo tej rady ochrony pomników, czy - jak to się nazywało - Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich. Natomiast ten instytut jest jakby z grzechu poczęty, bo to jest instytut stabilizowania permanentnej wojny domowej Polaków z Polakami. I czymkolwiek on by się zajmował, byłbym zdania, że taka instytucja po prostu nie powinna powstać.

A pan mówi "koszmarna policja pamięci i szantażu" (znowu się jakoś literki składają) "bo tym jest kierownictwo IPN". To koszmarna policja pamięci i szantażu?

- Ale to nie jest chyba tylko moje zdanie.

To poproszę ilustrację, która byłaby dowodem tego.

- Proszę pana, ilustracji jest tyle, że aż wstyd o to pytać.


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Polityka, nawet w czasach tak rewolucyjnych jak nasze, musi znać swoje miejsce. W Ameryce została upchnięta pomiędzy inne segmenty tutejszego monumentalnego entertainmentu, rozrywki, estrady. Na Times Square największa reklamowa tablica - mająca ćwierć hektara, zawieszona na drapaczu chmur i świecąca przez 24 godziny na dobę - dzieli swój czas na trzy części. Wyborczy przekaz Obamy jest wyświetlany na zmianę z reklamą „Quantum of Solace”, czyli nowego Bonda. Trzecia część nocy zajęta przez promocję „Left 4 Dead”, najnowszej gry wideo, krwawej strzelanki w scenerii Ameryki opanowanej przez zombie. Asertywny, „jednoczący wszystkich Amerykanów” przekaz Obamy (który na CNN obiecał nawet McCainowi miejsce w swojej administracji) wygląda dosyć zabawnie wciśnięty pomiędzy faceta wywlekającego własną pogryzioną już żonę z rąk żywych trupów i Daniela Craiga przechadzającego się z bondowskim pistoletem Walter PPK pośród buchających w górę purpurowych płomieni. Ale taki jest los, takie są narzędzia i takie jest miejsce współczesnej polityki. Obama umie z tego wszystkiego korzystać. Nie wiadomo tylko, czy po to, by pod osłoną reklamy i mediów przeprowadzić jakąś małą społeczną rewolucję, czy tylko po to, żeby przejść do historii jako kolejna gwiazda popkultury - pomiędzy Kennedym i Marylin Monroe z obrazów Andy’ego Warhola.


[Cezary Michalski, Finisz kampanii widziany z Manhattanu, "Dziennik"]
Ale czy pan krytykując premiera Kaczyńskiego, tamtą władzę, nie szedł za daleko? Bo nie wahał się pan porównać Jarosława Kaczyńskiego do Putina, choćby jeśli chodzi o fundamenty tego, na czym ta władza miała być zbudowana.

- Do Putina? To bułka z masłem i z kawiorem. Ja go porównywałem znacznie ostrzej. Twierdziłem i mówiłem publicznie, że w nim się odwzorowała kultura polityczna bolszewizmu.


["W Polsce wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze", z Adamem Michnikiem rozmawia Tomasz Lis, za: gazeta.pl]
Somalia to jeden z wielu afrykańskich krajów, który ma problem z islamskimi fundamentalistami. Kilka dni temu ukamieniowano tam 13-letnią dziewczynkę. Nastolatka najpierw została brutanie zgwałcona. Jednak talibski sąd skazał ją na śmierć za... cudzołóstwo.
Na stadion przyjechała półciężarówka wypełniona kamieniami. Wysypano je na ziemię. 13-latkę ustawiono przed 50 dorosłymi mężczyznami i odczytano werdykt sądu - skazujący ją na śmierć za cudzołóstwo, a zaraz potem spadły na nią pierwsze ciosy. Egzekucji przyglądał się tłum - ponad 1000 osób. Zdaniem członków Amnesty International, kilka osób stanęło w obronie dziewczyny, ale bojownicy z talibskiej milicji otworzyli ogień do protestujących. Od ich kuli zginął mały chłopiec.
Aisha Ibrahim Duhulow została zamordowana w poniedziałek 27 października na stadionie w mieście Kismajo. Tym rejonem kraju rządzą somalijscy talibowie.
Aisha została ukamienowana za to, że miała odwagę otwarcie przyznać, że zgwałciło ja trzech mężczyzn. Opowiedziała o tym islamskiej milicji i zapłaciła najwyższą cenę za to, że nie chciała milczeć. Oskarżono ja o cudzołóstwo. Żaden z mężczyzn wskazanych przez dziewczynę jako gwałciciel nie został zatrzymany.
Początkowo podawano, że dziewczyna miała 23 lata. Jednak pracownicy Amnesty International ustalili, że była o 10 lat młodsza. Razem z rodziną przybyła do Kismajo zaledwie trzy miesiące temu. Wcześniej mieszkała w obozie dla uchodźców w Kenii.
Szejk Hayakalah, lokalny watażka, powiedział w Radio Shabelle, że dowody zebrane przeciw dziewczynie potwierdziły jej winę, a ona sama miał przyznać: "Jestem szczęśliwa, że zostanę skazana na podstawie koranicznego prawa". Trudno to wierzyć. Hayakalah przeprosił jedynie za śmierć chłopca, który zginął na stadionie.
Somalia od lat zmaga się islamskimi fundamentalistami. Kraj jest areną walk między różnymi klanami etnicznymi i grupami religijnymi. Rząd praktycznie nie kontroluje sytuacji w państwie.


[za: "Dziennik"] {Brak słów - przyp. GW}
Stan: Chętnie zapłacę (do 100 zł) jeśli ktoś mnie przekona że bóg jest.

Mrx: ja ci zapłace jeśli mnie przekonasz że Boga nie ma

Js: Chyba logika Ci sie pomylila z prokuratura stalinistowska.
"My uwazamy, ze jestescie winni... a teraz udowodnijcie swoja niewinnosc".
Nie szanowny Panie. Jesli twierdzicie, ze Bog jest to udowodnijcie to. Ja twiedze, ze do tej pory nikt nie przedstawil na to zadowalajacego dowodu.
Gdyby kazdy mogl wysuwac idiotyczne pomysly to moglbym stwierdzic: "za planeta Jupiter kryje sie wielka flotylla statkow obcych ktore zaatakuja jesli nie zaplacicie mi okupu. Inaczej udowodnijcie mi ze jest inaczej. A jesli uda wam sie wyslac sonde i sonda nic nie pokaze to tylko jest kolejny dowod na to, ze poziom zaawansowania technologicznego obcych jest tak wysoki" :)

IAO: Problem jest niestety bardziej złożony. Twierdzenie o flotylli statków za Jowiszem jest z gruntu wysoce nieprawdopodobne, więc, jako że jest to twierdzenie pozytywne, wymaga dowodu. Nikt nie jest w stanie w sposób wiarygodny określić prawdopodobieństwa istnienia (a także nieistnienia) Boga. Do pewnego stopnia analogicznym twierdzeniem będzie twierdzenie, że jutro spadnie deszcz. Brak dowodu na to, że jutro spadnie deszcz nie oznacza, że możemy automatycznie przyjąć tezę przeciwną, tzn. że deszczu nie będzie. Zasadna będzie próba udowodnienia zarówno jednego jak i drugiego twierdzenia.

jacek: Sam się przekonaj, że Bóg istnieje. Poczytaj sobie trochę mądrych książek: od Platona, przez Arystotelesa, Augustyna, Tomasza z Akwinu aż do Kartezjusza (i dalej, jak bedzie Ci się chciało). Tam najczystsze racjonalne dowody na istnienie Boga. Bez przesądów, bez emocji, wszystko na płaszczyźnie czysto rozumowej.
Szczególnie polecam dzieło Immanueala Kanta: "Jedyna możliwa podstawa dowodu na istnienie Boga".

JA: czysta filozofia, ale gdzie dowody???filozofia to ludzkie brednie...Rozmowa o rzeczach abstrakcyjnych, ja chce materialny dowod na istnienie boga, jak dotat zadnego nie znaleziono...a ludzie sa inteligentni, znalezli ciala (tak ciala, nie tylko szkielety) dinozaurow sprzed 150 mln lat, Jezus mialby istniec jedynie 2000 lat wiec gdzie jest jego cialo? Cywilizacja, ktora liczy sobie 2 tys lat jest stosunkowo mloda i ludzie z "tamtej" powiedzmy epoki mogliby zachowac cialo kogos takiego waznego jak jezus, byli dosc dobrze rozwinieci i myslacy. Gdyby tak sie stalo, moglibysmy dzisiaj dokladnie zbadac cialo jezusa...A tak poza tym to czy tez naprawde myslicie, ze jezus sie wzial z powietrza???przemyslcie raz jeszcze...

Elkadwa: materialny dowód to ty sam

Vis: W naszym jelicie grubym jest z 500 odmian bakterii , miliardy ich . I jedna do drugiej mówi : Wiesz mi sie wydaje że taki ktoś jak człowiek - nie istnieje !

Misio: Jeszcze się kiedyś sam przekonasz,że jest :) Twoim Bogiem jest narazie kasa,skoro piszesz takie głupoty.Pozdrawiam! :)

Adam: Witaj, Biedny człowiecze, nie musisz nikomu płacić, żeby się przekonać że Bóg istnieje. POWIEDZ MU ZEBY CIE PRZEKONAŁ. A potem uważnie przyglądaj się swojemu życiu i temu co się wydarzy.

Praktyk: Włóż sobie gwoździa do gniazdka, zaraz Go zobaczysz, będzie taniej... Ps. A zaoszczędzoną stówę może przeznaczyć na wieniec

Ubot: Wypadek polskich pielgrzymów w pobliżu Grenoble, w Vizzille (Francja). 26 ofiar śmiertelnych. Podać konto, czy osobiście wpadniesz z kasiorką?

lekarz: Zapłacę (do 100zł), jeśli ktoś zawiezie Cie do czubków...

Ignac: To dzięki Bogu masz te 100 złotych.

wz42: za 100 złotych to możesz rozmawiać z Bułgarką na drodze...

Ben Edykt. & Co.: Jest i już!! Dawaj stówę.


[Fragmenty forum WP.pl pod wywiadem ze Zbigniewem Religą (patrz niżej). Całość, ku uciesze i przestrodze, do przeczytania tutaj]

I nie zastanawia się pan, gdzie pan będzie, kiedy tu pana nie będzie?
Nie muszę, wiem, gdzie będę. W ziemi.
Rozumiem, że jest się ateistą, kiedy jest się młodym, zdrowym, świat jest piękny i wszystko przed nami. Ale im bliżej końca tym - wydawałoby się - więcej pytań o to, co będzie dalej.
U mnie jest na odwrót. Jestem ateistą coraz bardziej.
Kiedyś był pan bardziej skłonny uwierzyć w siły nadprzyrodzone?
Ja pochodzę z rodziny katolickiej. Był taki okres w moim dzieciństwie, kiedy wierzyłem w Boga. Potem zacząłem się nad tym wszystkim zastanawiać i z tego zastanowienia wynikło, że nie wierzę w to wszystko. Ale muszę jasno powiedzieć: ja nie jestem wojującym ateistą. Wydaje mi się, że jestem przykładem osoby tolerancyjnej. Moje dzieci były wychowane tak, jak same chciały. Jeśli chciały chodzić na religię, to mogły. Nigdy im nie zabraniałem. Zresztą nigdy na ten temat nie rozmawiałem z nimi, dawałem im pełne prawo wyboru.
I co wybrały?
Wydaje mi się, że ateizm, choć chyba nie tak zdecydowanie jak ja, bo mają w głowie jakieś znaki zapytania. Swoje dzieci wychowują tak samo. Ale jeśli panie myślą, że zbliżam się teraz do śmierci i w związku z tym zmieniłem zdanie w sprawie wiary, to nie mają panie racji. Nie widzę powodu, żeby zmieniać zdanie. Jestem coraz bardziej niewierzący, ale to jest prywatna sprawa. Nigdy tego nie manifestowałem na zewnątrz.
Więc jakim kodeksem etycznym się pan kieruje? Chrześcijanie mają dekalog, a pan?
Dekalog, który ma kilka tysięcy lat, przyjęła znaczna część ludzi na świecie, w tym również ja. Ale to nie ma nic wspólnego z wiarą. Nie trzeba być wierzącym, by przestrzegać dekalogu. Myślę, że ja przestrzegam tych zasad bardziej niż niejeden wierzący. Ja je w pełni akceptuję. Bo to nie jest tak, że ateista wszystko może, że żadne normy go nie obowiązują. Żyje wśród ludzi, ma wobec nich zobowiązania i dlatego właśnie przyjąłem dekalog. Ale nie ma w tym nic religijnego.
A zdarzyło się panu kiedyś patrzeć na kogoś głęboko wierzącego i zazdrościć mu, myśląc: on ma w życiu łatwiej?
Nie, nigdy. Patrzę na takich ludzi, w pełni akceptuję ich stanowisko, ale nie mam poczucia, że oni mają lepiej niż ja. A wydaje mi się, że może nawet mają gorzej.
Dlaczego?
Bo oni nie wiedzą, co będzie z nimi po śmierci.
A pan wie?
Wiem, że nic nie będzie.
Nie widzi pan na świecie cudów? Ręki Boga?
Nie. Obserwacja życia i doświadczenie lekarskie utwierdzają mnie, że Boga nie ma.
Nie widział pan cudu medycznego?
Jeżeli nawet widziałem rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć, to nie wierzę, by stała za nimi siła wyższa. Przyjmuję po prostu, że brak wytłumaczenia musi wynikać z mojej niepełnej wiedzy.


["Muszę tylko napisać testament" - ze Zbigniewem Religą rozmawiają Renata Kim i Barbara Kasprzycka, "Dziennik"] {Niezwykle ważny wywiad, coś w rodzaju pracy u podstaw. Człowiek uważany przez tysiące Polaków za autorytet, wzorzec moralności, mówi, że Bóg nie istnieje, że można żyć bez Boga i być dobrym człowiekiem. Mówiąc najbanalniej jak można - być może da to komuś do myślenia - przyp. GW}
Ilicą szły panny służące z koszykami, z których wystawały ogony martwych od dawna tuńczyków, orad i zębaczy, zwabionych na śmierć w morzu na północ od Splitu, w których spoczywały górskie pstrągi, w wiecznym spokoju leżały powolne sumy, tylko przerażone karpie wciąż jeszcze się rzucały, chociaż w stoisku z rybami fachowym uderzeniem pałką rozbili im rybie czaszki, ale karpie życie było w nich silniejsze i wydawały się całkiem niegotowe do złożenia swoich rybich ciał na ofiarę chrześcijańskiego postu. Ivka patrzyła na nie, na ten poranny rybi cmentarz, i na jędrne dziewczyny z nabrzmiałymi piersiami, krzepkie slawońskie córy na służbie u najlepszych ginekologów w Królestwie, Schweitzera i Miklosicia, absolwentów wiedeńskich uczelni, do któ¶ych przyjeżdżają damy z Belgradu, małżonki ministrów i generałów, zmęczone latami rodzenia, żeby im, w znieczuleniu, całkiem bezboleśnie, oczyścili wnętrzności z ich zapóźnionych Lazarów i Milic, Obiliciów i Kosowskich dziewczyn, a potem chwalili się przyjaciołom adwokatom, Lopaticiowi, Vardze i Slanskiemu, jak to znacznie osłabili królewskich bandytów i dowódców, to niepiśmienne, okrutne chłopskie plemię, i zmniejszyli ich gotowość bojową, składając zakrwawione serbskie płody na ołtarzu przyszłej wolności narodu. A kiedy nasi frankowscy doktorzy dobrze sobie podpiją, łapią swoje służące za piersi i każą im pokrzykiwać po szokacku, jak na wiejskich weselach i hulankach, tych duchowych zwierciadłach niewinnej i naiwnej chorwackiej duszy. Jest piątek, rozkołysały się piersi wzdłuż całej Ilicy, będą się dziś gotować dorsze, smażyć sumy, będzie dusić się i perkotać na oleju paprykarz z sandacza i sterleta w cebuli i sproszkowanej papryce sprowadzonej z południowej Serbii, bo z Węgrami nie jesteśmy już w jednym państwie, umierać będą w mękach karpie, Panie, bądź miłosierny dla tych, które są żywe, nawet kiedy je rozkroją i rzucą na wrzący olej, Panie, uratuj tych Żydów rybiego świata.


[Miljenko Jergović, Ruta Tannenbaum, przeł. Magdalena Petryńska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2008, s. 43-44]
1.
Zasmarkany chłopiec biegnie w moją stronę. W rączce trzyma kondom
napęczniały od wody. Niezbyt celnie rzuca w moją stronę. Wszystkie
alternatywne sytuacje przyjmuję jako znak... Teraz
mogę iść dalej- więc wzdłuż krawężnika idę, w stronę osiedla mało
nasłonecznionego... Przypomina mi się nauczycielka francuskiego
z dwójką dzieci na karku i po stracie męża. Ona też dała się nabrać
na moją uczciwość i dobre zamiary, a mojej wtedy dorocie powiedziała
„dobry wybór mała”. Nie za bardzo zrozumiałem o co chodzi,
bo o seks wtedy nie chodziło-. Przeważały nieśmiałe rozmowy o tym
co w nas.

2.
Za rogiem tej samej ulicy – już nie słońce, nie cień nawet- coś
jakby wisi... Powietrze jest marne: wysokie stężenie tlenku azotu i
zwęglonych kotletów sąsiadki z trzeciego. Jestem już
jakby u siebie, choć wiem, że nigdy nie będę... Zaparzam
kolejną herbatę, ścieram ze stołu rozlane mleko... W radiu
jakaś amerykanka pyta czy pójdę się z nią pieprzyć—
ten utwór ma w sobie coś z jazzu-- ... nie, chyba nie,
muszę to mleko zetrzeć... za oknem łopiany,
zasypiam.


[Paweł Barański, Łopiany, w: tegoż, Jesień. Wiosna samobójców, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Katowice 2000, s. 24] {Kontynuując wypiski z grafomańskich tomów poetyckich warto zaznaczyć rzecz dość oczywistą, choć istotną - otóż, granica między kiczem świadomym i kampem a prostolinijną grafomanią jest niezwykle płynna i trudno uchwytna, dlatego niech nie złoszczą się ci czytelnicy, którzy uznają moje wartościowanie za chybione i niewłaściwe. Wsadzając "Łopiany" do tego złośliwego leksykonu, mam jednocześnie świadomość z jak zabawnym i pociesznym wierszykiem mamy tutaj do czynienia i niech to będzie dla mnie rodzaj rozgrzeszenia - przyp. GW}
Przeczytałam niedawno "Mistrza i Małgorzatę", książka podobała mi się, ale myśle że żeby ją w pełny zrozumieć będę musiała przeczytać ją jeszcze raz. W nazwiskach szczególnie pierwszej części troszkę się pogubiłam ;).
Czytam ksiązki z kolekcji Gazety Wyborczej XX wiek. Klasyka o której każdy choćby słyszał, wieć tytułów przytaczać nie będe.
Kończę też autobiografię Maradony - napisane troche chaotycznie, momentami bardzo ciekawe, szybko się czyta.


[anika na Forum Kibiców Wisły Kraków: tutaj]

Jego ulubione danie to owoce morza, w szczególności krewetki, langusty i homary. Jeżeli chodzi o muzykę, słucha tego, co akurat wpadnie mu w ucho. Bardzo lubi Johna Bon Jovi, a spośród muzyki klasycznej jego faworytem jest Antonio Vivaldi. Poza tym bardzo lubi czytać książki, najbardziej te napisane przez Dana Browna, Paulo Coelho, Mario Puzo i Harlana Cobena. Jego ulubione to "Alchemik" i "Głupcy umierają". Najchętniej ogląda film "Braveheart - Waleczne Serce". Jednak jego największym hobby są wina, które leżakują w jego domu w 200 butelkach. Miłość do nich zaszczepił w nim teść. Idolami Radka są Michael Jordan i Thierry Henry. Matusiak bardzo lubi grę na giełdzie i po zakończeniu kariery piłkarskiej chce zostać ekonomistą.

[Życiorys Radosława Matusiaka za: blog Prywatne życie piłkarzy: tutaj]

Piotr Zaremba przysłał mi kiedyś SMS, że jest w "Dzień dobry TVN", a z nim czipendelsi i Wiesław Myśliwski.
Tak to działa.
Prowadziłeś uroczystość grabarzy?
Nie, ale kolega był na otwarciu spalarni śmieci. Wstęgę przecinał premier Buzek. Teraz modna jest resocjalizacja przez sztukę, stąd popularność występów w więzieniach. Na jeden z nich zaproszono pewnego aktora dramatycznego z monodramem. Po kilku minutach wstał jeden z więźniów i powiedział donośnym głosem: "Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do celi".
Miałeś takie recenzje?
Takie nie, ale kiedyś podeszła do mnie pewna pani i powiedziała: "Boże, pan jest taki śmieszny jak pies".
Ale to była aprobata.
Innym razem firma farmaceutyczna wynajęła mnie i kilka innych osób na cykl występów dla kardiochirurgów. Przed jednym z nich, w Wiśle, organizatorka powiadomiła nas, że występ odwołano. Okazało się, że zadzwonił do niej jeden z lekarzy reprezentujący kolegów i spytał, kto będzie występował. Powiedziano mu, więc spytał jeszcze, ile wynoszą nasze honoraria. Tego się nie dowiedział, ale niezrażony zaproponował, by odwołać artystów i za wszystko kupić im wódki.
Kardiochirurg potrafi.
Przynajmniej ma w środowisku taką opinię. Prowadziłem też imprezę plenerową, której konkurencją było rozłożone obok wesołe miasteczko. I w czasie przerw przeszedłem się tam i zobaczyłem napis na kasie: "Podczas występu artystów karuzela gratis".
Takie napisy to dopiero twórczość! Na klatce schodowej u mojej teściowej wisiało: "Prosimy nie wpuszczać obcych. Bo kradną".
To po twojej wizycie? Ktoś podrzucił mi ogłoszenie z klatki schodowej: "Uprzejmie informujemy, że od dnia 1 lutego będą pobierane opłaty za psy w wysokości 24 złote oraz 12 złotych od emerytów i rencistów". Ciekawe, też czy na zamku w Książu wciąż wisi tablica "Stado ogierów Skarbu Państwa zaprasza"? W Brzezinach, na trasie Warszawa - Łódź jest restauracja reklamująca się tablicą: "Potrawy kuchni orientalnej. Jak u mamy".
To ktoś z twoich stron, ze wschodu.
Jasne, w Sanoku zawsze nosiliśmy sajgonki do szkoły. Z kolei w Bytowie w restauracji jest rewelacyjne menu. Po zupach, daniach głównych i deserach są jeszcze dodatki, a w nich dwie pozycje: zapałki i prezerwatywy.
Musieli ostro zabalować. Bar dworcowy w Tczewie kusił "bułką z grzybem".
To apetyczne. W Krakowie na Grodzkiej wisiało ogłoszenie: "Szukamy chłopaka na kebab".
Wróćmy do reklam.
Mój ulubiony napis w Zgierzu: "J. Słomczewska przyszłość wentylacji". Andrzej Poniedzielski zadumał się nad tym i skwitował: "Nie znam kobiety, ale być może…". Albo zakład pogrzebowy w Sławnie reklamujący się: "Promocja! Do każdego pogrzebu trąbka gratis". Pewnie mają zapisy na trzy lata do przodu. Jeden z hipermarketów miał inną promocję: "Mleko UHT 2%. Weź 10, zapłać za 12".
Kupiłeś?
Nie, poszedłem tam do pracy. Poszukiwali rzeźnika. "Oferujemy: atrakcyjne wynagrodzenie, system szkoleń, możliwość rozwoju zawodowego, ciekawą i odpowiedzialną pracę w miłej atmosferze".
A propos napisów. W toalecie kawiarni, w której siedzimy, można przeczytać: "Prosimy nie wrzucać ręczników do toalety. Prosimy wrzucać je do kosza. Jak na wczasach we Włoszech".
Serio?
Idź sprawdź.
Skoro już na taki poziom zszedłeś, to dostałem kiedyś metkę "Toilet paper professional". A przed jedną z toalet w Warszawie jest piękny napis: "Damska. Wejście przez męską". Niezłe są też pozostałości po napisach peerelowskich, jak w Bydgoszczy na fabryce kabli: "Kable zawsze z Partią". Z PRL-em kojarzy mi się piosenka żołnierska, której się nigdy nie uczyłem, ale pamiętam do dziś. "Kiedyś cięły chłopcy nasze: ciach pałaszem, ciach pałaszem, ale teraz to już nie to. Buch rakietą, buch rakietą!".
Czysta poezja.
Po jednym z występów w Kołobrzegu, gdzie o tym opowiadałem, podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że on ma to samo, bo jego trzyma się wierszyk zapamiętany w podstawówce: "Trochę bokiem przeszliśmy w pochodzie, do sztandaru wzięto mnie jednego. Mamo, Stalin uśmiechnął się do mnie, a Grześ się sprzecza, że do niego!".
Zmieńmy temat. Jesteś popularny?
Byłem nawet na okładce pewnego pisma - "Farmacja i ja". Zazdrosny Poniedzielski powiedział, że on się nie dziwi, bo wielu osobom w Polsce kojarzę się z bólem.
Ja marzyłem o pracy w "Przeglądzie Cukierniczym".
Też mógłbym tam być recenzentem. I chciałbym tam mieć okładkę. A mogę na koniec coś opowiedzieć o polityce?
Nie. Wystarczy, że występujesz w programie dla moherów a rebours w TVN 24.
To tylko jedna historyjka. W ostatnich wyborach prezydenckich lokalni działacze PiS rozlepiali na własną rękę hasła: "Innych jest wielu, Kaczyński jest jeden".
Muszę, po prostu muszę zadać sakramentalne pytanie: Jakie ma pan plany na przyszłość?
Po południu jadę na Ursynów.

[za: "Chałturzyłem z panienkami", z Arturem Andrusem rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik"] {Sorry, że dopiero teraz daję wypiski z tej rozmowy i to jeszcze tyle tego, ale doszedłem do wniosku, że warto przynajmniej te - przyznaję, że obszerne - fragmenty zachować dla potomnych - przyp. GW}