Polityka, nawet w czasach tak rewolucyjnych jak nasze, musi znać swoje miejsce. W Ameryce została upchnięta pomiędzy inne segmenty tutejszego monumentalnego entertainmentu, rozrywki, estrady. Na Times Square największa reklamowa tablica - mająca ćwierć hektara, zawieszona na drapaczu chmur i świecąca przez 24 godziny na dobę - dzieli swój czas na trzy części. Wyborczy przekaz Obamy jest wyświetlany na zmianę z reklamą „Quantum of Solace”, czyli nowego Bonda. Trzecia część nocy zajęta przez promocję „Left 4 Dead”, najnowszej gry wideo, krwawej strzelanki w scenerii Ameryki opanowanej przez zombie. Asertywny, „jednoczący wszystkich Amerykanów” przekaz Obamy (który na CNN obiecał nawet McCainowi miejsce w swojej administracji) wygląda dosyć zabawnie wciśnięty pomiędzy faceta wywlekającego własną pogryzioną już żonę z rąk żywych trupów i Daniela Craiga przechadzającego się z bondowskim pistoletem Walter PPK pośród buchających w górę purpurowych płomieni. Ale taki jest los, takie są narzędzia i takie jest miejsce współczesnej polityki. Obama umie z tego wszystkiego korzystać. Nie wiadomo tylko, czy po to, by pod osłoną reklamy i mediów przeprowadzić jakąś małą społeczną rewolucję, czy tylko po to, żeby przejść do historii jako kolejna gwiazda popkultury - pomiędzy Kennedym i Marylin Monroe z obrazów Andy’ego Warhola.


[Cezary Michalski, Finisz kampanii widziany z Manhattanu, "Dziennik"]

0 Response to "LXXXIV Bond, Obama i zombie"