Ilicą szły panny służące z koszykami, z których wystawały ogony martwych od dawna tuńczyków, orad i zębaczy, zwabionych na śmierć w morzu na północ od Splitu, w których spoczywały górskie pstrągi, w wiecznym spokoju leżały powolne sumy, tylko przerażone karpie wciąż jeszcze się rzucały, chociaż w stoisku z rybami fachowym uderzeniem pałką rozbili im rybie czaszki, ale karpie życie było w nich silniejsze i wydawały się całkiem niegotowe do złożenia swoich rybich ciał na ofiarę chrześcijańskiego postu. Ivka patrzyła na nie, na ten poranny rybi cmentarz, i na jędrne dziewczyny z nabrzmiałymi piersiami, krzepkie slawońskie córy na służbie u najlepszych ginekologów w Królestwie, Schweitzera i Miklosicia, absolwentów wiedeńskich uczelni, do któ¶ych przyjeżdżają damy z Belgradu, małżonki ministrów i generałów, zmęczone latami rodzenia, żeby im, w znieczuleniu, całkiem bezboleśnie, oczyścili wnętrzności z ich zapóźnionych Lazarów i Milic, Obiliciów i Kosowskich dziewczyn, a potem chwalili się przyjaciołom adwokatom, Lopaticiowi, Vardze i Slanskiemu, jak to znacznie osłabili królewskich bandytów i dowódców, to niepiśmienne, okrutne chłopskie plemię, i zmniejszyli ich gotowość bojową, składając zakrwawione serbskie płody na ołtarzu przyszłej wolności narodu. A kiedy nasi frankowscy doktorzy dobrze sobie podpiją, łapią swoje służące za piersi i każą im pokrzykiwać po szokacku, jak na wiejskich weselach i hulankach, tych duchowych zwierciadłach niewinnej i naiwnej chorwackiej duszy. Jest piątek, rozkołysały się piersi wzdłuż całej Ilicy, będą się dziś gotować dorsze, smażyć sumy, będzie dusić się i perkotać na oleju paprykarz z sandacza i sterleta w cebuli i sproszkowanej papryce sprowadzonej z południowej Serbii, bo z Węgrami nie jesteśmy już w jednym państwie, umierać będą w mękach karpie, Panie, bądź miłosierny dla tych, które są żywe, nawet kiedy je rozkroją i rzucą na wrzący olej, Panie, uratuj tych Żydów rybiego świata.


[Miljenko Jergović, Ruta Tannenbaum, przeł. Magdalena Petryńska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2008, s. 43-44]
1.
Zasmarkany chłopiec biegnie w moją stronę. W rączce trzyma kondom
napęczniały od wody. Niezbyt celnie rzuca w moją stronę. Wszystkie
alternatywne sytuacje przyjmuję jako znak... Teraz
mogę iść dalej- więc wzdłuż krawężnika idę, w stronę osiedla mało
nasłonecznionego... Przypomina mi się nauczycielka francuskiego
z dwójką dzieci na karku i po stracie męża. Ona też dała się nabrać
na moją uczciwość i dobre zamiary, a mojej wtedy dorocie powiedziała
„dobry wybór mała”. Nie za bardzo zrozumiałem o co chodzi,
bo o seks wtedy nie chodziło-. Przeważały nieśmiałe rozmowy o tym
co w nas.

2.
Za rogiem tej samej ulicy – już nie słońce, nie cień nawet- coś
jakby wisi... Powietrze jest marne: wysokie stężenie tlenku azotu i
zwęglonych kotletów sąsiadki z trzeciego. Jestem już
jakby u siebie, choć wiem, że nigdy nie będę... Zaparzam
kolejną herbatę, ścieram ze stołu rozlane mleko... W radiu
jakaś amerykanka pyta czy pójdę się z nią pieprzyć—
ten utwór ma w sobie coś z jazzu-- ... nie, chyba nie,
muszę to mleko zetrzeć... za oknem łopiany,
zasypiam.


[Paweł Barański, Łopiany, w: tegoż, Jesień. Wiosna samobójców, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Katowice 2000, s. 24] {Kontynuując wypiski z grafomańskich tomów poetyckich warto zaznaczyć rzecz dość oczywistą, choć istotną - otóż, granica między kiczem świadomym i kampem a prostolinijną grafomanią jest niezwykle płynna i trudno uchwytna, dlatego niech nie złoszczą się ci czytelnicy, którzy uznają moje wartościowanie za chybione i niewłaściwe. Wsadzając "Łopiany" do tego złośliwego leksykonu, mam jednocześnie świadomość z jak zabawnym i pociesznym wierszykiem mamy tutaj do czynienia i niech to będzie dla mnie rodzaj rozgrzeszenia - przyp. GW}
Przeczytałam niedawno "Mistrza i Małgorzatę", książka podobała mi się, ale myśle że żeby ją w pełny zrozumieć będę musiała przeczytać ją jeszcze raz. W nazwiskach szczególnie pierwszej części troszkę się pogubiłam ;).
Czytam ksiązki z kolekcji Gazety Wyborczej XX wiek. Klasyka o której każdy choćby słyszał, wieć tytułów przytaczać nie będe.
Kończę też autobiografię Maradony - napisane troche chaotycznie, momentami bardzo ciekawe, szybko się czyta.


[anika na Forum Kibiców Wisły Kraków: tutaj]

Jego ulubione danie to owoce morza, w szczególności krewetki, langusty i homary. Jeżeli chodzi o muzykę, słucha tego, co akurat wpadnie mu w ucho. Bardzo lubi Johna Bon Jovi, a spośród muzyki klasycznej jego faworytem jest Antonio Vivaldi. Poza tym bardzo lubi czytać książki, najbardziej te napisane przez Dana Browna, Paulo Coelho, Mario Puzo i Harlana Cobena. Jego ulubione to "Alchemik" i "Głupcy umierają". Najchętniej ogląda film "Braveheart - Waleczne Serce". Jednak jego największym hobby są wina, które leżakują w jego domu w 200 butelkach. Miłość do nich zaszczepił w nim teść. Idolami Radka są Michael Jordan i Thierry Henry. Matusiak bardzo lubi grę na giełdzie i po zakończeniu kariery piłkarskiej chce zostać ekonomistą.

[Życiorys Radosława Matusiaka za: blog Prywatne życie piłkarzy: tutaj]

Piotr Zaremba przysłał mi kiedyś SMS, że jest w "Dzień dobry TVN", a z nim czipendelsi i Wiesław Myśliwski.
Tak to działa.
Prowadziłeś uroczystość grabarzy?
Nie, ale kolega był na otwarciu spalarni śmieci. Wstęgę przecinał premier Buzek. Teraz modna jest resocjalizacja przez sztukę, stąd popularność występów w więzieniach. Na jeden z nich zaproszono pewnego aktora dramatycznego z monodramem. Po kilku minutach wstał jeden z więźniów i powiedział donośnym głosem: "Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do celi".
Miałeś takie recenzje?
Takie nie, ale kiedyś podeszła do mnie pewna pani i powiedziała: "Boże, pan jest taki śmieszny jak pies".
Ale to była aprobata.
Innym razem firma farmaceutyczna wynajęła mnie i kilka innych osób na cykl występów dla kardiochirurgów. Przed jednym z nich, w Wiśle, organizatorka powiadomiła nas, że występ odwołano. Okazało się, że zadzwonił do niej jeden z lekarzy reprezentujący kolegów i spytał, kto będzie występował. Powiedziano mu, więc spytał jeszcze, ile wynoszą nasze honoraria. Tego się nie dowiedział, ale niezrażony zaproponował, by odwołać artystów i za wszystko kupić im wódki.
Kardiochirurg potrafi.
Przynajmniej ma w środowisku taką opinię. Prowadziłem też imprezę plenerową, której konkurencją było rozłożone obok wesołe miasteczko. I w czasie przerw przeszedłem się tam i zobaczyłem napis na kasie: "Podczas występu artystów karuzela gratis".
Takie napisy to dopiero twórczość! Na klatce schodowej u mojej teściowej wisiało: "Prosimy nie wpuszczać obcych. Bo kradną".
To po twojej wizycie? Ktoś podrzucił mi ogłoszenie z klatki schodowej: "Uprzejmie informujemy, że od dnia 1 lutego będą pobierane opłaty za psy w wysokości 24 złote oraz 12 złotych od emerytów i rencistów". Ciekawe, też czy na zamku w Książu wciąż wisi tablica "Stado ogierów Skarbu Państwa zaprasza"? W Brzezinach, na trasie Warszawa - Łódź jest restauracja reklamująca się tablicą: "Potrawy kuchni orientalnej. Jak u mamy".
To ktoś z twoich stron, ze wschodu.
Jasne, w Sanoku zawsze nosiliśmy sajgonki do szkoły. Z kolei w Bytowie w restauracji jest rewelacyjne menu. Po zupach, daniach głównych i deserach są jeszcze dodatki, a w nich dwie pozycje: zapałki i prezerwatywy.
Musieli ostro zabalować. Bar dworcowy w Tczewie kusił "bułką z grzybem".
To apetyczne. W Krakowie na Grodzkiej wisiało ogłoszenie: "Szukamy chłopaka na kebab".
Wróćmy do reklam.
Mój ulubiony napis w Zgierzu: "J. Słomczewska przyszłość wentylacji". Andrzej Poniedzielski zadumał się nad tym i skwitował: "Nie znam kobiety, ale być może…". Albo zakład pogrzebowy w Sławnie reklamujący się: "Promocja! Do każdego pogrzebu trąbka gratis". Pewnie mają zapisy na trzy lata do przodu. Jeden z hipermarketów miał inną promocję: "Mleko UHT 2%. Weź 10, zapłać za 12".
Kupiłeś?
Nie, poszedłem tam do pracy. Poszukiwali rzeźnika. "Oferujemy: atrakcyjne wynagrodzenie, system szkoleń, możliwość rozwoju zawodowego, ciekawą i odpowiedzialną pracę w miłej atmosferze".
A propos napisów. W toalecie kawiarni, w której siedzimy, można przeczytać: "Prosimy nie wrzucać ręczników do toalety. Prosimy wrzucać je do kosza. Jak na wczasach we Włoszech".
Serio?
Idź sprawdź.
Skoro już na taki poziom zszedłeś, to dostałem kiedyś metkę "Toilet paper professional". A przed jedną z toalet w Warszawie jest piękny napis: "Damska. Wejście przez męską". Niezłe są też pozostałości po napisach peerelowskich, jak w Bydgoszczy na fabryce kabli: "Kable zawsze z Partią". Z PRL-em kojarzy mi się piosenka żołnierska, której się nigdy nie uczyłem, ale pamiętam do dziś. "Kiedyś cięły chłopcy nasze: ciach pałaszem, ciach pałaszem, ale teraz to już nie to. Buch rakietą, buch rakietą!".
Czysta poezja.
Po jednym z występów w Kołobrzegu, gdzie o tym opowiadałem, podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że on ma to samo, bo jego trzyma się wierszyk zapamiętany w podstawówce: "Trochę bokiem przeszliśmy w pochodzie, do sztandaru wzięto mnie jednego. Mamo, Stalin uśmiechnął się do mnie, a Grześ się sprzecza, że do niego!".
Zmieńmy temat. Jesteś popularny?
Byłem nawet na okładce pewnego pisma - "Farmacja i ja". Zazdrosny Poniedzielski powiedział, że on się nie dziwi, bo wielu osobom w Polsce kojarzę się z bólem.
Ja marzyłem o pracy w "Przeglądzie Cukierniczym".
Też mógłbym tam być recenzentem. I chciałbym tam mieć okładkę. A mogę na koniec coś opowiedzieć o polityce?
Nie. Wystarczy, że występujesz w programie dla moherów a rebours w TVN 24.
To tylko jedna historyjka. W ostatnich wyborach prezydenckich lokalni działacze PiS rozlepiali na własną rękę hasła: "Innych jest wielu, Kaczyński jest jeden".
Muszę, po prostu muszę zadać sakramentalne pytanie: Jakie ma pan plany na przyszłość?
Po południu jadę na Ursynów.

[za: "Chałturzyłem z panienkami", z Arturem Andrusem rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik"] {Sorry, że dopiero teraz daję wypiski z tej rozmowy i to jeszcze tyle tego, ale doszedłem do wniosku, że warto przynajmniej te - przyznaję, że obszerne - fragmenty zachować dla potomnych - przyp. GW}

Narastające odrzucenie dotyczy nie tylko PO – PiS i postrzeganego jako niszowe towarzystwo miłośników posad PSL, dotyczy także lewicy spod sztandarów PRL, z jej kultem Jaruzelskiego, antyklerykalizmem (czy raczej antykościelnością) i galerią nikogo nieporywających postaci – a teraz także z wewnętrznymi wojenkami i mnożeniem kanap.
Polacy nie kierują się kategoriami lewica – prawica, czego dowodem było łatwe przejście elektoratu od lewicy do narodowo-socjalnego PiS. Obecnie bardziej prawdopodobny wydaje się ruch odwrotny niż utrzymanie tego elektoratu w kręgu tradycjonalizmu.
Szansą na objęcie w Polsce za kilka lat władzy jest stworzenie jakiejś syntezy społecznej lewicowości z zasadniczą krytyką pookrągłostołowych przemian ustrojowych i gospodarczych, całkowicie je odrzucającą, oraz z przykościelną, generalnie, wrażliwością przeciętnego Polaka (która zresztą nie wyklucza antyklerykalizmu; tyle że ten polski antyklerykalizm, oparty na chłopskiej zawiści o biskupie limuzyny, inny jest zupełnie niż proponowany przez SLD zapateryzm).


[Rafał Ziemkiewicz, Nadchodzi pogoda dla lewicy, "Rzeczpospolita" z 28 października 2008]

Z dość sporą czułością - jak na ciebie - spojrzałeś na "starego Moralesa" - bohatera "Jedenaście", i jego poglądy PiS-owskie. Czyżbyś się robił na starość coraz bardziej konserwatywny?
Ale z drugiej strony wyśmiewam ewolucję jego myślenia, która doprowadziła go do takich poglądów. Więc nie jest to aż takie ciepłe. Z drugiej strony piszę też ciepło, bo znam takich ludzi i czasem ich lubię, choć uważam też, że to myślenie jest obarczone pewnymi skazami i te skazy jednak w powieści obśmiewam. Ale trzeba przyznać, że Morales jest tak pięknie oldschoolowy... O negatywnych postaciach też można ciepło pisać. Tak piszę też o panu Wiesiu, który jest przedstawicielem lewicującej młodzieży, i wśród nielicznych czytelników tej powieści ma już paru fanów…
Bo jest rzeczywiście postacią przecudnej urody. To samo można zresztą powiedzieć o jego poglądach.
No bo Wiesiu jest zlepkiem wszystkich kretynizmów i śmieszności lewicowego sposobu myślenia. Bredzi tak, jak bredzi młodzież i ma takie zainteresowania jak młodzież. On jest taki jak dziennikarze działu kultury w krakowskim dodatku "Gazety Wyborczej". Młodzi ludzie, którzy piszą o młodzieżowych klubach, różnych dziwacznych wystawach w galeriach, młodym teatrze i literaturze (najchętniej tej wydawanej przez wydawnictwo Ha-art.) i każde barachło łykają bezkrytycznie. I oni wygadują właśnie takie rzeczy jak pan Wiesiu, w tej postaci nie ma fikcji.
Jego opowieść o "Tygodniku Powszechnym" jako organie młodej lewicy jest rzeczywiście powalająca…
I co zabawne, w jakimś sensie też prawdziwa. Zetknąłem się z takim myśleniem. Ci młodzi lewicowcy myślą w przekomiczny sposób. Przypominam wszystkim, że jest to pismo, którego przed laty naczelnym był Jerzy Turowicz! Są pewne wartości i byle gnój nie może ich dezawuować.


[za: "Ja zawsze kłamię", z Marcinem Świetlickim rozmawia Mirosław Spychalski, "Dziennik"]

Pewna młoda dziennikarka przeprowadzała w garderobie wywiad z Andrzejem Poniedzielskim, a że był to grudzień, to spytała, co uważa za swoje największe osiągnięcie w mijającym roku. Andrzej zamilkł, popatrzył na nią, westchnął i powiedział: "Proszę pani, ja w sierpniu z ośmiu metrów trafiłem ogryzkiem w wiadro".
Piękna rzecz, tak trafić.
A wyraz twarzy tej dziennikarki był zjawiskowy. A propos wyrazów twarzy, to przypominam sobie, jak w pewnej telewizji informacyjnej, z którą współpracuję, relacjonowano pierwszy przypadek choroby wściekłych krów w Polsce. I korespondent produkuje się, produkuje, opowiada, a na koniec kompletnie roztargniony i niezainteresowany tym prezenter pyta: "Maćku, a czy możesz jeszcze powiedzieć, o jakie zwierzę chodziło?".
A o jakie?
Odpowiem jak redaktor Maciek [Artur Andrus zaciska zęby i mówi z wściekłością]: - O krowę!
Roztargnienie bywa bolesne w skutkach.
Mistrzostwem była rozmowa pewnej dziennikarki radiowej z Wiesławem Michnikowskim. Aktor dał się namówić na wywiad, a ona zaczyna tak: "W naszym mieście z gościnnymi występami przebywa Edward Dziewoński. Chciałam pana zapytać…". I Michnikowski bez mrugnięcia okiem występował w roli Dziewońskiego, opowiadał, jak to zakładał kabaret "Dudek", grał w "Eroice" i Teatrze Syrena, a na koniec dodał, że chciałby pozdrowić słuchaczy i sprostować, że nie nazywa się Edward Dziewoński, tylko Wiesław… Gołas. To powinno trafić do muzeum dziennikarstwa polskiego.
Obok wywiadu dziennikarki z Bydgoszczy, która postanowiła przygwoździć Jarosława Kaczyńskiego i spytała go na żywo: "Czemu inwigilował pan prawicę?".
Tu ciekawy musiał być wyraz twarzy Kaczyńskiego, bo ona zapewne uważała, że wszystko jest w porządku. Nic chyba nie przebije jednak słynnego pytania do Władysława Bartoszewskiego: "Panie profesorze, w czasie II wojny światowej zginęło sześć milionów Żydów. Dużo to czy mało?".

[za: "Chałturzyłem z panienkami", z Arturem Andrusem rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik"]

Potoczne oczekiwanie, że nowa rzeczywistość znajdzie wyraz w nowej literaturze, brało się i bierze z nieporozumienia. Literatura nie oddaje rzeczywistości; nie tę realną, namacalną, w każdym razie. Literatura oddaje rzeczywistość, jeśli można to tak ująć, mentalną, duchową. O ile zaś rok 1989 i jego następstwa przyniosły przełom w sferze materialnej, to sfera mentalna pozostaje tą samą, jaka ukształtowała się w PRL. Tu nie było ani przełomu, ani łagodnej, ewolucyjnej zmiany – choć jest narastająca kontestacja.

III RP, byt politycznie odmienny od PRL, duchowo pozostaje bytem tym samym. Rozliczne dowody tej identyczności wymagałyby obszernego eseju. Mówiąc tylko pokrótce: przede wszystkim, III RP tak samo jak PRL, jest krainą ufundowaną na pewnym założycielskim kłamstwie i od każdego, kto chce dołączyć do jej elit, wymagającą uszanowania owego kłamstwa. Tak jak ongiś Związek Patriotów Polskich, Manifest lubelski oraz „wyzwolenie narodowe i społeczne”, zawdzięczane herosom z PPR, AL i LWP, tak dziś owym kłamstwem jest historyczny sukces Okrągłego Stołu, bezkrwawa transformacja ustrojowa, którą zawdzięczamy dobrej woli i otwarciu na kompromis ludzi „z dwóch stron historycznego podziału”.

Mit założycielski PRL wymagał utrzymywania rozległych sfer tabu; nie inaczej jest z mitem III RP. Nie wolno jest badać szczegółowych okoliczności „reglamentowanej rewolucji”, a zwłaszcza wyników takich badań upubliczniać, by nie podważać tezy o dobrowolnym oddaniu władzy przez generałów. Nie wolno zagłębiać się w wewnętrzne spory w łonie antypeerelowskiej opozycji, nie wolno nawet publikować bez specjalnej autoryzacji uprawnionych do tego ośrodków zapisów z przesłuchań--negocjacji prowadzonych w przededniu okrągłostołowego dilu przez jednego z przywódców zwycięskiej później frakcji opozycji.

Zamiast historii III RP ma niepodlegających żadnej krytyce bohaterów i akademie ku ich czci. Z literatury produkuje głównie laudacje. Warunkiem przynależności do elity tak samo jak PRL czyni wspólne oddawanie czci panteonowi bohaterów nawzajem wystawiających sobie świadectwo przynależności do niego oraz dawanie odporu wrogom i trwanie przy pryncypiach. Podobnie jak w PRL kwitnie więc w niej Orwellowskie „dwójmyślenie”: można na jednym oddechu przyznawać jako rzecz oczywistą i z dawna wiadomą, że bohater miał hańbiący epizod, i ubliżać od kłamców historykom, którzy wiedzę o owym epizodzie, zastrzeżoną dla grona „ludzi odpowiedzialnych”, ośmielili się upowszechnić.

Podobnie jak w PRL ludzie, którzy w prywatnych rozmowach doskonale wszystko wiedzą i nawet chętnie dołączają do towarzyskiego narzekania na panujące stosunki, w wystąpieniach publicznych unikają tych samych tematów jak ognia bądź recytują propagandowe formułki. Ten sam nakaz milczenia, który w PRL zabraniał mówienia o Katyniu, dziś zabrania pamiętać o rzeziach wołyńskich. PRL miał swój rytm przesileń, „pieredyszek”, po których kłamstwo nieuchronnie umacniało się i wracało do rangi podstawowej zasady organizującej rzeczywistość; i tego doświadczyła już w swej krótkiej historii III RP z odwilżą po aferze Rywina, obietnicą „szarpnięcia cuglami” i „oczyszczenia” oraz stopniowym powrotem do dawnego tonu i pogodzenia w małej stabilizacji ze wszechpotężną, rozpanoszoną w życiu publicznym nieprawością.

[Rafał Ziemkiewicz, Wygonić Gombrowicza Conradem, "Rzeczpospolita"] {Wybaczcie tak długaśny fragment, ale wydaje się, że warto się w ten tekst Ziemkiewicza uważnie wczytać i wziąć udział w dyskusji, do której - jak się domyślam - zaprasza sam autor - przyp. GW}

Gombrowicz – zakazany, ale podziwiany, Conrad – dozwolony, ale żenująco niemodny. Spór, który najlepiej oddaje polską współczesną literaturę, toczy się nie pomiędzy lewicą a prawicą, nie pomiędzy III Rzeczpospolitą a nadziejami na jakąś lepszą IV, nie pomiędzy posttradycjonalizmem a postawangardą i zdecydowanie nie pomiędzy Gombrowiczem a Sienkiewiczem, jak usiłowano to tabloidowo pozycjonować na bieżące potrzeby polityczne. Patronami tego sporu pozostają wciąż Gombrowicz i Conrad.


[Rafał Ziemkiewicz, Wygonić Gombrowicza Conradem, "Rzeczpospolita"]
Środek silnie żrący. Płyta jak Kret. Można by o niej nakręcić reklamę z Zygmuntem Chajzerem: zobacz, co zwykłe płyty robią z twoją głową. 'The Stone: Issue Three' robi to naprawdę dokładnie. I pokazać nieskazitelną czystość umysłu. Nie do słuchania przy obiedzie ani na romantycznej kolacji, ale niezbędna w momentach, kiedy w życiu nawarstwi nam się tyle problemów i codziennego szlamu, że trzeba czegoś naprawdę mocnego, co by się przez to przegryzło, przeżarło. 'The Stone...' jest jak konstruowanie bomby z kilku - nieszkodliwych przedtem - składników.


[Paulina Reiter o płycie Reeda, Zorna i Anderson, "Wysokie Obcasy" nr 41/2008, s. 8]



[Daito Manabe Zsynchronizował swoją twarz z odtwarzaną muzyką. Małe impulsy elektryczne wysyłane w takt muzyki wywołują widoczne na filmie skurcze mięśni.]
Dziwne, że żaden ze szmatławców nie skojarzył jeszcze faktów i nie stworzył kolejnego wariantu teorii „żydowskiego spisku”. Popatrzmy: Żyd Polański hojnie nagradza Żydów Joela i Ethana Coenów, a w dodatku owi bracia są – obok kolejnego Żyda Woody’ego Allena – właściwie jedynymi osobami w Hollywood, które sprawują pełną kontrolę nad swoimi filmami. Nikt im się nie wtrąca do obsady czy do final cut, mimo że ich filmy nie przynoszą imponujących zysków, a czasami wręcz kończą na minusie.


[Bartosz Żurawiecki, To nie jest świat dla mądrych ludzi, "Przekrój" nr 43/2008, s. 55]
Wydaje się, że Hermanson chciała stworzyć coś w rodzaju beletryzowanego wariantu filmowych dzieł Bergmana (permanentne milczenie Mai, przenikanie się twarzy i osobowości Ulriki i Anne-Marie, Skandynawia itd.), który to ambitny projekt oczywiście zakończył się sromotną porażką. To trochę tak jakby „swojego Bergmana” chciał nakręcić, nie wiem, Olaf Lubaszenko lub Władysław Pasikowski. Nie idzie o to, że autorka Plaży Muszli opowiada nam o przyjaźni twardych mężczyzn o miękkich sercach i złych kobietach, które te serca ranią, ale o samą śmieszność takiego wyobrażenia, takiego porównania. To taki Bergman, któremu trudno byłoby uwierzyć i którego dzieło nikogo nie zdołałoby poruszyć, Bergman w wersji popowej, strywializowanej, pełnej pretensji i mielizn.


[Całość recenznji, pod tytułem "Bergman w stylu pop", tutaj: ksiazki.wp.pl]

{Wyrazy wdzięczności dla Tyci tak za link jak i zgodną z polskim prawem obróbkę grafiki - przyp. GW}
Kolejny stek pretensjonalnych bzdur, którymi będą się podniecały znad garów wyegzaltowane domowe kury... domagalik, królowa pretensji i pozy wraz z wiśniewskim, pierwszym piewcą internetowej masturbacji opisywanej w nędznym stylu nędznego coelho - murowany hicior wydawniczy... gardzę każdym, kto to kupi, przeczyta i polubi.


[zgryźliwy tetryk, za: ksiazki.wp.pl]
Nie jest to oczywiście najjaśniejszy Nikkor - to bzdura, ale ponoć soczewy do tego cudeńka były ręcznie szlifowane wyłącznie przez nagie, japońskie dziewice w celu całkowitego wyeliminowania aberracji komatycznej.


[Czorny; za: forum Nikona]

Josef Fritzl, sadysta i dewiant, który przez 24 lata więził i gwałcił w piwnicy swoją córkę, zamierza przekształcić swój dom w Posiadłość Grozy. Po wyjściu z więzienia chce utrzymywać się z pokazywania podziemi, w których przetrzymywał swoje ofiary. Liczy na tysiące zwiedzających. Czy bezpodstawnie?
Na pierwszy rzut oka pomysł austriackiego sadysty to jakaś potworna makabreska. Ale czy tak jest na pewno? Przecież od lat kolejki turystów ustawiają się po to, żeby zobaczyć przeróżne sale tortur czy zamek księcia Drakuli w rumuńskim Branie - przy czym, co ciekawe, ten zamek nigdy nie należał do Vlada Palownika, pierwowzoru Drakuli, ale... turyści o tym nie wiedzą.
Josef Fritzl chce zarobić na tym, że ludzie fascynują się cierpieniem, chociaż panicznie boją się zarówno śmierci jak i bólu. Dobrze też wie, że jego zhańbione nazwisko stało się świetnie rozpoznawalną marką. Mało tego - jego plany nie kończą się na pomyśle otwarcia Posiadłości Grozy. Zamierza też sprzedać prawa do napisania książki o swoich czynach za... 10 milionów funtów - pisze "Daily Mirror".
W książce znajdą się szczegóły dotyczące 24-letniego koszmaru, jaki Fritzl zgotował swojej córce. Więziona w piwnicy kobieta urodziła mu siedmioro dzieci. Jedno z nich zmarło. Fritzl spalił jego ciało w piecu.
"On mówi, że chce zarobić te pieniądze dla swojej rodziny, ale tak naprawdę dba tylko o siebie" - podaje źródło gazety.


[Za: dziennik.pl]
Byłem z komunistami przeciw apartheidowi, z "zimnowojennymi wojownikami" broniłem Czechosłowacji. W Bośni byłem po stronie muzułmanów, którzy nie zgadzali się ze mną w sprawie Salmana Rushdiego. Innym razem z Żydami, dla których byłem podejrzany z powodu popierania idei państwa palestyńskiego.


[Christopher Hitchens, Listy do młodego buntownika, za: Artur Domosławski, Skandalista Hitchens, "Niezbędnik Inteligenta" wydanie 16, "Polityka" nr 42/2008, s. 17]



{Największe chyba odkrycie muzyczne ostatnich tygodni, za sprawą którego to odkrycia po co najmniej kilka godzin dziennie słucham neoklasyki, klasyki przemieszanej z ambientem, klasyki wymieszanej z elektroniką wszelkiego sortu i jakiej tam jeszcze. Max Richter. Wyżej zaledwie jeden utwór, ale nie wyobrażam sobie, byście mogli nie znać wszystkich czterech - jak do tej pory - albumów Richtera. Jeszcze bardziej nie wyobrażam sobie, by mogło was nie być na czwartkowym koncercie Richtera w Krakowie na festiwalu Unsound. Za 30 złotych! - przyp. GW}
To celowa gra Ludwika Dorna obliczona na zdobycie popularności i sympatii jako ofiara Jarosława Kaczyńskiego. Każdy, kto się z prezesem skonfliktował, zostawał kanonizowany przez media jako męczennik. Dorn będący wcześniej pośmiewiskiem i czarnym ludem mediów jako autor burych suk, kamaszy czy wykształciuchów staje się pozytywnym bohaterem i może teraz liczyć na ciepłe słowa! Jego cynizm polega na tym, że wiedząc o tym, nie waha się atakować własnej partii.


["Już nie jestem bulterierem", z Jackiem Kurskim rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik"]
Kinga Rusin bardzo strzeże swojej prywatności. W wywiadzie dla "Vivy" przyznała, że jest zakochana, ale nie chciała zdradzić w kim. Kinga nie chce po prostu zapeszać. Dziennikarka równie rzadko jak o swoich sprawach sercowych, mówi też o córkach. W wywiadzie dla "SE" zrobiła wyjątek i zdradziła w kogo wdały się jej pociechy.
Starsza córka, Pola, ma niesamowite zdolności i byłaby z niej doskonała dziennikarka. Dziennikarka polityczna. Czasami jestem w szoku, gdy jej słucham. Jest spostrzegawcza i mądra. Myślę, że gdyby poszła w ślady taty (Tomasza Lisa - red.), mogłaby zrobić karierę. I to nie tylko w Polsce. Iga pisze wiersze. Ma zwyczaj zostawiania mi kartek z wierszami na poduszce. Kiedy jeszcze nie potrafiła pisać, nagrywała swoje opowieści na dyktafon. To było niesamowicie urocze. Zaczęłam nawet kupować jej tomiki z poezją Leśmiana, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i księdza Twardowskiego. Pola twierdzi, że to bzdety, a młodsza ma łzy w oczach, gdy razem czytamy te wiersze. Przeżywa je i mówi, że są niesamowite - mówi "SE" Kinga.


[za: plotek.pl] {Nie żebym się jakoś ostatnimi czasu uwziął na Kingę Rusin, czy coś w tym rodzaju - po prostu wyszperałem takie rzeczy w archiwach plotka, obie związane poniekąd z literaturą, więc postanowiłem się z Państwem tymi odkryciami radosnymi podzielić - przyp. GW}
Choć jako szesnastolatek nie potrafiłbym tego tak nazwać, właśnie dzięki papieżowi zobaczyłem na własne oczy transcendencję. Nie była to transcendencja religijna, dotknięcie jakiegoś nieludzkiego Boga, ale transcendencja społeczna - przekraczająca to wszystko, co wcześniej widziałem wokół siebie w PRL. Zresztą dzięki tej transcendującej wszystkie znane mi dotychczas reakcje i zachowania społeczne atmosferze papieskich mszy zobaczyłem także po raz pierwszy sam PRL. Zobaczyłem komunistyczną władzę - właśnie w tych telewizyjnych transmisjach - poprzez jej strach.


[Cezary Michalski, Mój społeczny mesjasz, "Dziennik" z 16 października 2008, s. 20]
Przez dwa lata nie palnąłem żadnej bzdury. Teraz po prostu nie odciąłem się od kontrowersyjnej wypowiedzi szefa mojej partii i pan na podstawie tego próbuje udowodnić, że się nie zmieniłem. Nie puściłem żadnego babola przez dwa lata!


["Już nie jestem bulterierem", z Jackiem Kurskim rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik"]
Ponieważ w ogóle bezpośrednie kontakty z ludźmi są dla mnie trudne, to dzięki mediom - literaturze, gazetom, telewizji czy internetowi - czegoś się na temat naszego gatunku dowiaduję, a nawet zyskuję zdolność do empatii. Gdybym pojechał wtedy na którąś z mszy papieskich, nic by się może nie zdarzyło. Ale ponieważ śledziłem pielgrzymkę za pośrednictwem telewizji, bardzo realnie mnie ona dotknęła i w sposób istotny przemieniła.


[Cezary Michalski, Mój społeczny mesjasz, "Dziennik" z 16 października 2008, s. 20] {Przy okazji donoszę, że to setny post na op.cit., gdyby to kogoś interesowało - przyp. GW}
Pójdziesz do pracy, przestaniesz mieć złe myśli. Skończy się zamartwianie. Nie będziesz zwracał uwagi na to, że śmierdzi ci z ust. Twój gruby brzuch będzie ładniejszy od grubych brzuchów kolegów i koleżanek z pracy. Koleżanki z pracy będą ci robiły laskę, jeśli tylko uznasz, że tym razem można sobie darować przerwę na kawę. Koledzy z pracy będą ci robić laskę nawet bez kawy, bez przerwy. Twój szef będzie błyszczeć złotymi zębami, a ty zawsze tak bardzo lubiłeś złoto i złote myśli. Weźmiesz kredyt, kupisz sobie dom i prawo jazdy. Kupisz sobie nowy komputer i trochę koksu. Wszystko, co złe, płynie z nadmiaru wolnego czasu, nadmiaru wolnych myśli. Nie wierzysz w Boga, bo miałeś czas o nim myśleć. To, o czym nie myślisz, istnieje.


[Całość, pod tytułem "Wszyscy", do przeczytania tutaj]
W wywiadzie dla magazynu "Viva!" Kinga Rusin przyznała, że ludzie często postrzegają ją jako osobę, która jest w stanie im pomóc. Piszą do niej listy i proszą o rady. Dzięki temu Kinga wpadła na fantastyczny pomysł.
Dziennikarka nie czuła się na siłach i nie chciała rozwiązywać problemów ludzi sama. Skorzystała z pomocy psychologa, którego podczas sesji pyta o różne rzeczy związane z życiem i egzystencją. Kinga wymyśliła, że może wydać poradnik, w którym pomoże wszystkim potrzebującym tego ludziom.
Byłoby pięknie, gdyby powstała z tego książka, ku pokrzepieniu serc - powiedziała Rusin.


[za: plotek.pl]
Na oddziale wewnętrznym szpitala w Elblągu 102-letni pacjent ugodził nożem w plecy 65-latka. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że do ataku doszło bez żadnego powodu.
Pokrzywdzony jest na oddziale intensywnej terapii. Jego stan jest stabilny.
Do zdarzenia doszło we wtorek około godziny 20. Policjanci przesłuchali personel medyczny oraz pokrzywdzonego. Wstępne informacje wskazują, że mężczyźni leżeli sami na jednej sali.
Pokrzywdzony był odwrócony plecami do 102-latka, gdy w pewnym momencie poczuł silny ból w okolicach łopatki, następnie zauważył stojącego za nim staruszka z zakrwawionym nożem. Rannemu pomocy udzielił personel medyczny. Sprawca został obezwładniony i został przewieziony na odział psychiatryczny.
Niewykluczone, że 102-latek odpowie za uszkodzenie ciała. Grozi za to do 5 lat pozbawienia wolności.


[za: "Gazeta Wyborcza Olsztyn"]
Prezydent to bachor, który biega po Europie, szaleje i wrzeszczy [...]
Lech Kaczyński to bliźniak jednojajowy zdominowany przez starszego brata i matkę. To dziecko, które nie potrafi panować nad emocjami [...]
Trzeba zabrać mu zabawki, wziąć z piaskownicy, zaprowadzić do domu i umyć ręce.


[Janusz Palikot komentując fakt, że prezydent postanowił pojechać na unijny szczyt; za: "Dziennik"]
McCain zupełnie świadomie używa Sarah Palin w roli Jacka Kurskiego. Jej atak na Baracka Obamę, który "przyjaźni się z terrorystą i wrogiem Ameryki", był świadomą manipulacją, na którą McCain musiał wyrazić zgodę. Jeszcze do wiosny tego roku McCain był pierwszym wśród Republikanów "zielonym konserwatystą", wierzył w ekologię, w odnawialne źródła energii...


[Cezary Michalski, Demokrata nadzieją Ameryki, "Dziennik", 9 października 2008]
Ta stara pudernica nadaje się do kiszenia kapusty, a nie do sesji w Playboyu.


[byko, w komentarzu na efakt.pl pod newsem "Kasia Figura w Playboyu"]
Jeżeli my jesteśmy eunuchami, to trzymając się tej stylistyki, mogę jedynie powiedzieć, że Ludwik Dorn to wyliniały, co gorsza zgorzkniały wezyr, któremu pozostało kiszenie ogórków.


[Joachim Brudziński w Kontrwywiadzie RFM FM, za: onet.pl]
A tak w ogóle, to co pan porabia?

Kiszę. Kisić można prawie wszystko, nie tylko ogórki i kapustę, ale i fasolkę szparagową, czosnek, paprykę, marchew, rzepę, grzyby. Zna pan lepszy zestaw pod wódeczkę niż solona słonina, kiszony czosnek i papryka?


[Dorn: nie jestem wydmuszką, z Ludwikiem Dornem rozmawia Robert Mazurek, "Dziennik" z 4-5 października 2008, s. 19] {Po raz kolejny nie rozumiem, na jakich zasadach działa internetowe archiwum "Dziennika" - kto decyduje o tym co znajdzie się na dziennik.pl, a co nie ma tam prawa trafić? - przyp. GW}

Śpiew muezina przerwany strzałem z pistoletu, po którym rozbrzmiewa skoczna tyrolska polka - takie dzwonki w komórkach robią furorę na północy Włoch. Mieszkańcy tego regionu są zszokowani szerzącym się wśród młodzieży klimatem Trzeciej Rzeszy.
Ale dzwonki to niejedyny dowód na coraz większą fascynację faszyzmem i nazizmem. Młodzi ludzie noszą brunatne koszule, wysoki buty-oficerki, ozdabiają pokoje symbolami Trzeciej Rzeszy.
Czy na północy Włoch rozlewa się sympatia do skrajnej prawicy, z jakiej znana była dotychczas południowa Austria? Wiele na to wskazuje, tym bardziej że radykałowie w Austrii znowu triumfują - zdobyli prawie jedną trzecią głosów. A oba regiony - włoską północ i austriackie południe - dzieli tylko granica.
Dlatego media we Włoszech ostrzegają, że na północy, głównie w Górnej Adydze, "szerzy się klimat Trzeciej Rzeszy". "La Stampa" przywołuje tutaj szokujący dzwonek na komórki, który robi ostatnio furorę wśród młodzieży.
Co na to władze? "La Stampa" cytuje miejscowego prokuratora Cuno Tarfussera, który powiedział, że jest "zdumiony i zaniepokojony". Dodał jednak, że neonaziści są pod ścisłą kontrolą.


[Za: Paweł Wysocki, Neonaziści reklamują się dzwonkiem w komórce, "Dziennik"]
mauser: kurwa pies mi zdechł...
wiedzmin: tak zwyczajnie ?
mauser: nie kurwa z efektami specjalnymi...


[Za: bash.org.pl]
Jeśli idzie o kącik poetycki – bo i kilkoro reprezentantów rumuńskiej poezji się tutaj znalazło – wybieram dla państwa utwór zatytułowany Dilecta desnuda autorstwa Octaviana Soviany. Śmiałem się do łez czytając ten złożony z 27 krótkich cząstek poemat opowiadający o rozkosznych zbliżeniach osoby mówiącej w wierszu z niejaką Dilectą. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby to być poważny utwór liryczny, ale w kategorii literatury kampowej jest to niekwestionowane arcydzieło. Trudno podać tutaj zaledwie fragmenty, bo poemat ten zaskakuje również swoją przemyślaną konstrukcją i rozkwitającymi motywami, ale pozwolę sobie na małe wypiski dla osób, które jednak do omawianej „Lampy” nie sięgną. Fragment (1): „Jak markiz w upudrowanej peruce / z epoki rokoka / piszę na wachlarzu Dilecty / nieprzyzwoite wiersze”. Fragment (15): „Śpię w / głębokim łóżku / Dilecty / jak wielki / królik o / gorącym futrze”. Fragment (23): „Szukam dobra, / prawdy i piękna. / W gorsie Dilecty / znalazłem / dwie kózki”. Warto dodać, że Octavian Soviany jest poważnym autorem setek opublikowanych recenzji i artykułów oraz jednym z najbardziej cenionych komentatorów współczesnych zjawisk w literaturze.


[Całość, pod tytułem "O tym, dlaczego czytelnicy i wydawcy powinni posłuchać marszałka Piłsudskiego", tutaj: Witryna Czasopism]
O drugiej nad ranem przeraził go kolejny koszmar. We śnie był ogień i jakiś kościół. Ktoś uderzał w okrwawione ciało leżące w świątyni. Widział ubranego na biało mężczyznę z limskim akcentem, który był kobietę [Ten limski akcent bił kobietę? I czy limski akcent jest, obok białego ubrania, elementem wyglądu zewnętrznego tego mężczyzny? - przyp. GW]. Widział, jak jej krew spływa na chrzcielnicę, biały obrus na ołtarzu, kielich i ornat. A potem eksplozja, ogień pochłania oboje. Ale mężczyzna nie przestaje bić kobiety, kopać ją leżącą, wrzeszczeć na nią. Chacaltana chciał podejść i bronić jej, więc wkroczył w płomienie. Krzyki wydawały mu się skądś znajome. Przede wszystkim głos mężczyzny wciąż dudnił w jego głowie. Pomocnik prokuratora rozpoznał go. To był ten sam głos, który w innym śnie brzmiał w korytarzu, by wbić mu się prosto w serce. Twarz w krzywym zwierciadle. Głos, który oskarżał go, dobiegając z odległego zakątka trwonionej przez płomienie pamięci. Był coraz bliżej. We śnie Chacaltana nie miał broni, ale był pewien, że da radę pokonać tego dzikusa gołymi rękami. Teraz krew zdawała się nie tyle brudzić kościół, ile go zalewać. Kałuża pod jego stopami rosła, płyn sięgał mu do kostek, do pasa, uniemożliwiał marsz w stronę brutala, który nie przestawał okładać kobiety, choć sam zaczynał się zapadać w czerwonej cieczy. Kiedy dotarł już do niego, złapał go za ramię i zmusił, by na niego popatrzył. Zupełnie jakby obrócił lustro. Agresor miał jego własną twarz.


[Santiago Roncagliolo, Czerwony kwiecień, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 214]