To jest strasznie trudna praca przez kilkadziesiąt minut przekonywać ludzi do zwierzęcia na trzy litery. Ale z drugiej strony pamiętam, że kiedy będąc dzieckiem, zastanawiałem się, kim będę w przyszłości, babcia podpowiadała mi takie zajęcia, przy których "pracuje się w ciepłym" (palacz c.o., stróż nocny w szkole, portier w domu wypoczynkowym). Sądząc po stroju tych pań, im się udało - pracują w ciepłym.
Jakie myśli towarzyszą ci podczas oglądania tych programów prowadzonych przez zgrabne panie?
Że panie są rzeczywiście zgrabne i urocze i że na pewno są wśród widzów tacy, którzy liczą nie tylko na nagrodę finansową, ale też ułożenie sobie życia. I to nie tylko wśród kawalerów. Na pewno jest wielu żonatych mężczyzn, którzy oglądając takie programy, wierzą w to, że swoim głosem tak zaczarują prezenterkę, że ta zaraz po programie osobiście przywiezie im do domu wygraną, a wtedy oni swojej dotychczasowej żonie powiedzą: "To jest Sandra, ona jest z telewizji, mamy 400 zł i zaczynamy nowe życie. Żegnaj".
Jakie według ciebie korzyści dla społeczeństwa płyną z tego typu programów?
Bez nich społeczeństwo nie miałoby pojęcia, że na świecie jest tak dużo zwierząt na trzy litery. I jeszcze coś. Gdyby nie takie programy, społeczeństwo miałoby za dużo pieniędzy, które bez sensu mogłoby wydać na jakieś głupoty.



[Rafał Bryndal rozmawia z Arturem Andrusem; "Gazeta Telewizyjna", 11-17.09.2009, s. 12]
Rafał Bryndal: W jaki sposób zostaje się prezenterką programów call TV?
Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że chcę zostać "panią z telewizji". Będąc nastolatką, zawsze marzyłam o tym, by zostać prezenterką telewizji Viva. Któregoś dnia przyjaciółka powiedziała mi, że widziała ogłoszenie o castingu. Wysłałam zgłoszenie, zostałam zaproszona i kilka dni później dowiedziałam się, że go wygrałam.



[Rafał Bryndal rozmawia z Moniką Pachnik; "Gazeta Telewizyjna", 11-17.09.2009, s. 12]
Przez ponad półtora roku tajne patrole MPK przy wsparciu straży miejskiej ścigały chuliganów w tramwajach, autobusach i na przystankach. Wykryto szereg wykroczeń, od palenia i picia alkoholu, przez niszczenie siedzeń i rysowanie szyb, po... uprawianie seksu na przystankach.
W 2008 roku ukaranych zostało 560 osób. W tym roku, do września jest już ich prawie 700.
- W tramwaju jadą incognito dwaj nasi inspektorzy. Z kolei za pojazdem podążają radiowozem umundurowani strażnicy miejscy. Gdy dochodzi do złamania prawa wkraczają do akcji - opowiada Grzegorz Dyrkacz, kierownik działu zarządzania ruchem w MPK.
Patrole są konieczne nie tylko dla zwiększenia bezpieczeństwa pasażerów, ale też dla zmniejszenia strat wynikających z aktów wandalizmu. - Ostatnio rozbito szyby wiaty przystankowej, rzucając w nią kluczem do dokręcania śrub. Jeden ruch, a straty na 1000 zł - kwituje Dyrkacz.
Poza patrolami incognito siedem radiowozów MPK kontroluje codziennie przystanki. Chuligani najczęściej rozbijają szyby reklamowe lub kradną tablice z nazwami przystanków. Największą popularnością cieszą się nazwy uczelni: AGH czy Politechnika Krakowska.
Patrole musiały interweniować też w przypadkach, kiedy wiata przystanku posłużyła jako miejsce dla erotycznych wygibasów. - Neony się świecą, to jest romantycznie. Poza tym wiata osłania od wiatru. Co się dziwić jak mieszkania drogie - śmieje się pan Marek z ekipy sprzątającej przystanek przy al. Focha.
Poważniejszymi sprawami zajmuje się policja. Od początku roku w pojazdach MPK odnotowano ok. 600 kradzieży, siedem rozbojów i jedną bójkę. Na razie jednak nie poszło jeszcze na noże, jak w roku ubiegłym, kiedy m.in. jeden z pasażerów został ugodzony w czoło.


[za: wiadomosci.wp.pl]
Z drugiej strony, kiedy widzę wokół pochwałę chaosu, to uważam, że głosem sprzeciwu jest okrzyk: Nie dajmy się na to nabrać. Teraz jest zbytnie przyzwolenie na kulturę popularną. W moim pokoleniu traktowano to jako zniżenie się do poziomu budki z piwem. [...] Proszę pana, albo się ma gust, albo się go nie ma. Jeżeli pan ma gust, to nie może lubić hamburgera. Nie da rady, on jest po prostu niesmaczny. Jeżeli pan słucha i mówi, że podoba się panu orkiestra dęta, która fałszuje, a potem idzie pan do filharmonii, to oznacza, że pan nic nie słyszy.
Lubię Schuberta, ale też Depeche Mode. Nie widzę w tym skrajności, tylko różnorodność.
Nie ma żadnej różnorodności. Pomysł na różnorodność jest pomysłem intelektualnych bankrutów. Musi pan mało kochać Schuberta, skoro lubi muzykę lekką. Tarantino - to kultura popularna. Jeden film zobaczyłem z satysfakcją, ale drugiego nie obejrzę.
Całkowicie odcina się pan od kultury popularnej?
Tak. Zupełnie. Nie używam. [...]
Może pan jednoznacznie stwierdzić, że ona jest zła?
Tak. [...] Dla niektórych kultura pop może być awansem. Dla człowieka, który nic nie wie, nie jest obyty z kulturą, nie ma pojęcia o innym życiu niż życie sąsiada, to nawet serial jest nauką życia i niesie jakąś mądrość. Tylko to jest bardzo uboga mądrość. Nie usprawiedliwia to ludzi, którzy wiedzą, że istnieje lepsze życie, i wybierają krok wstecz.



["Nie oglądam Tarantino" - z Krzysztofem Zanussim rozmawia Patryk Tomiczek, "Gazeta Telewizyjna", 11-17.09.2009, s. 11]
Hipsterski Animal Collective zbyt hałaśliwy i/lub bez jaj?
Dresiarskie techno Clarka nie dla ciebie?
Pretensjonalne Natural Snow Buildings przehajpowane i nużące?
Pseudoprogresywn Mastodon stracił moc i nie porwał?
A może zawiódł nowy Converge z chujowymi solówkami?
Że Flaming Lipsy nudne i za długie?
Greymachine hałasem dla hałasu?
Brand New pedalskie?
Przy Mount Eerie zasypiasz?
Sunn O))) za bardzo buczy i nawet megszentségteleníthetetlenségeskedéseitekért nie rusza?
Nie martw się. Jacek uratuje. Jacek zrobi dobrze. Jacek potrafi. Jacek jest remedium.
Jacek 2009.



[za: RYM; pod tym linkiem także inne, nie mniej zabawne hype-recenzje "2009" Stachursky'ego]
Być może przepowiedziana przez japońskiego przyjaciela (wróżącego z przetrawionych kurzych wątróbek) kariera pisarska Huberta, której bolesne początki możemy poznać na kartach „Rzeczy pierwszych”, doprowadzi kiedyś do tego, że kolejne książki Klimki-Dobrzanieckiego będą opowieściami nie tyle autobiograficznymi, co autotematycznymi. Opowieści o wydawcach, recenzjach, wieczorach autorskich, zaliczkach i nagrodach literackich? Nie ma co kryć – z perspektywy czytelnika przemycanie diamentów czy pobyt w seminarium duchownym to tematy o wiele bardziej frapujące od najciekawszej kroniki pisarskiego sukcesu.


[Całość do przeczytania w "Dwutygodniku"]
Pewien imigrant z Boliwii, któremu groziła deportacja z terenu Wielkiej Brytanii, wygrał sądową batalię o prawo do pozostania w nowej ojczyźnie, kiedy udowodnił, że wspólnie z partnerką stworzyli dom kupując kota.
Trybunał imigracyjny uznał, że odesłanie mężczyzny do domu byłoby pogwałceniem jego praw, ponieważ opieka nad zwierzęciem dowodzi, iż w pełni zasymilował się on w nowym miejscu pobytu.


[za: onet.pl]
Oburzenie niektórych muzyków na ściągających z sieci empetrójki, któremu wyraz dają w dzienniku ''Metro'' jest słuszne. Ale byłoby wskazane, żeby ci wspaniali muzycy zaczynając rozmowę na ten temat, podpisując apel czy żaląc się na malejące przychody, otworzyli swoje laptopy i komputery, i pokazali, że wszystko co mają tam zainstalowane jest zgodne z prawem i legalne. Że te wszystkie ofisy, łindołsy i inne aplikacje są tam uczciwie. A jeśli tak, to od kiedy.
Już nawet nie chce mi się pytać, czy Kazik, Muniek czy Kayah nie pamiętają już jak na maksa "piratowali" płyty w młodości, przegrywając je na taśmy, taśmy na kasety i kasety na kasety. Z radia, od kolegi itd. A czym się tamto przegrywanie płyt i dystrybuowanie wśród znajomych różni od ściągania plików i ich wymiany z innymi dzisiaj? Technologią. Ale jeśli to jest kradzież, to jak nazwać ten dawny proceder?
I jeszcze coś ważniejszego, czy mogą owi muzycy przedstawić odpowiednie dokumenty na to, że ich płyty np. z lat 90. zawsze powstawały przy użyciu legalnych wersji programów? Bo jeśli nie - a mam podstawy by przypuszczać, że nie wszystko było takie bardzo legalne, bo ściągane do studiów były banki brzmień, loopy różne, krakowane programy do obróbki dźwięku i miksowania - to wyjdzie na to, że przez lata czerpią zyski (choćby poprzez tantiemy) z przestępczego procederu. A to już nieładnie.
A przypominam, że program komputerowy to też czyjaś własność. Niezależnie od tego czy służy do rejestrowania dźwięku, miksowania go, zapisywania złotych myśli w formie wiersza czy przygotowania oprawy graficznej płyty.
No właśnie. Pamiętam zamieszanie wokół płyty Zbigniewa Hołdysa "Holdys.com". Wydana z dużym hukiem, bo to był powrót artysty po latach. Płytę otwierała wypowiedź muzyka traktująca o tym, że - w skrócie - jeśli nie masz płyty legalnej, a jednak jej słuchasz, to jesteś złodziejem itd. Tyle, że wkrótce potem pojawiła się informacja, że w ówczesnej redakcji Pana Hołdysa odbył się nalot inspektorów i znaleziono tam jakieś pirackie wersje programów graficznych na komputerach. Nie zakładam, że pan Zbigniew miał z tym coś wspólnego, bo pewnie nie miał.
Żeby było jasne, nikogo z nich nie oskarżam, nie mam ani dowodów, ani powodów. Ale byłem świadkiem powstawania kilku muzycznych projektów, rozmawiałem z wieloma muzykami i wiem, że nie zawsze byli święci. Ale oburzeni często.


[Wojciech Krzyżaniak, "Kazik, Kayah, Muniek - pokażcie wasze dyski", wyborcza.pl]
– To przeklęta przez Boga klatka! W mieszkaniu obok syn kiedyś zamordował ojca – opowiada ze zgrozą Jadwiga Kwiatkowska (77 l.), sąsiadka rodziny K. – Przed tragedią coś wisiało w powietrzu, Hadrian był jakiś nieswój – dodaje wstrząśnięta pani Jadwiga.
Rodzinny dramat rozegrał się w ubiegły poniedziałek, na osiedlu w centrum Olsztyna. Jak ustalili śledczy, bezrobotny, nieuczący się Hadrian K. często kłócił się z mamą. Oboje gnieździli się w małej kawalerce w centrum Olsztyna. Pani Ewa prosiła Hadriana by poszukał sobie pracy i mieszkania. Ale jemu się wydawało, że całe życie będzie na garnuszku mamy. – To ty powinnaś mi zapewnić byt – krzyczał.
W miniony poniedziałek wieczorem znów matka zrobiła mu awanturę. Zerwał się z łóżka na równe nogi i ruszył na nią w amoku. – Teraz to się zamkniesz na zawsze – krzyknął i jednym ciosem powalił rodzicielkę na podłogę. Straciła przytomność. Z ustaleń śledczych wynika, że Hadrian K. kolejnym uderzeniem w szyję zmiażdżył matce tchawicę. Wydała ostatnie tchnienie, wtedy złapał dla pewności kuchenny nóż i poderżnął matce gardło.
Tego samego wieczoru jeszcze ciepłe ciało zamordowanej kobiety wyniósł do kontenera na śmieci przed blokiem. Był jak w amoku. Nie sprzątnął śladów krwi w mieszkaniu, na klatce i chodniku prowadzącym do śmietnika. Jak gdyby niby nic poszedł spać. Nazajutrz ciało zmasakrowanej kobiety znalazł zbieracz puszek.
– Była przysypana śmieciami, tylko nogi wystawały – opowiada Roman D. – Od razu wezwałem policję – dodaje. Kryminalni bez trudu odnaleźli sprawcę morderstwa. Ślady krwi doprowadziły ich wprost do mieszkania. Hadrian widząc policjantów idących po niego, wpadł w panikę. Próbował podciąć sobie żyły. Nałykał się też dużej ilości leków.
– Trafił do szpitala, gdzie zrobiono mu płukanie żołądka i opatrzono rany – wyjaśnia rzecznik prokurator Mieczysław Orzechowski. – Biegli badają go teraz, by dowiedzieć się, czy w momencie popełnienia morderstwa był poczytalny, czy też nie. Jeżeli był, grozi mu dożywocie – dodaje prokurator.



[za: eFakt.pl]
Pijany 32-latek biegał po Barlinku w Zachodniopomorskiem z manekinem pod pachą. Mężczyzna w ciągu tygodnia dwa razy uprowadził manekiny sprzed sklepów odzieżowych.
Do pierwszego porwania doszło tydzień temu. Na policję zadzwonił świadek, który poinformował, że widział jak mężczyzna kradnie manekina spod sklepu, a potem biegnie z nim przez miasto.
Chwilę później patrol zobaczył na ulicy opisywanego mężczyznę, ale manekina nie miał. Okazało się, że wyrzucił go do rzeki.
Wczoraj policjanci z Barlinka znowu dostali zgłoszenie o kradzieży manekina. Wszystko wskazywało na to, że porywaczem jest ten sam mężczyzna. Został zatrzymany. Ponieważ miał ponad trzy promile alkoholu we krwi trafił do policyjnego aresztu, gdzie jeszcze trzeźwieje. Wstępnie przyznał się już do kradzieży. Ale manekina nie ma, nie wiadomo co się z nim stało.



[policyjni.gazeta.pl, za: TOK FM]
Alicja I. z podopolskich Mikowic pozwała sąsiada Waldemara J. o to, że 27 maja 2008 r. ok. 10.30 umyślnie uszkodził jej plastikowe wiadro warte 10 zł. Miał je kopnąć, gdy stało na schodach ich budynku. Zaznaczyła, że kopnął je tak mocno, że zawisło na gałęziach pobliskiego krzewu.
Alicja I. wezwała policję, sprawą zajął się sąd grodzki.
Waldemar J. zapewniał, że nic nie wie o wiadrze. Przekonywał, że jest inwalidą, a sąsiadka złośliwie ustawiała przedmioty w przejściu. Pokazał też filmik z komórki, który miał dowieść, że sąsiadka oskarżyła go fałszywie, bo wciąż używa wiadra. Alicja I. na to, że filmik jest zmanipulowany, bo nakręcono go, kiedy wiadro było sprawne.
Sędzia powołał biegłego z zakresu przestępczości komputerowej. Jego odpowiedź niewiele wyjaśniła. Uznał, że filmik może być zmanipulowany, jeśli przed jego nakręceniem zmieniono datę w telefonie. Koszt opinii biegłego - 90 zł.
Potem sąd kolejno przesłuchiwał policjantów. Niewiele pamiętali.
W lutym koniec był blisko - powódka domagała się od sąsiada 10 zł za wiadro i 200 zł na PCK. Ale J. w ostatnim słowie zażądał, by wiadro mu okazano. - Gdyż nigdy go nie widziałem - argumentował.
Wiadro wciąż było u matki poszkodowanej, więc sąd nakazał policjantom, by w obecności wszystkich zainteresowanych dokonali oględzin wiadra i sporządzili fotografie. Przed kolejną rozprawą policja poinformowała sąd, że trzykrotnie nie zastała J. w domu, więc oględzin dokonano bez niego.
W kwietniu pozwany stwierdził, że wciąż wiadra nie widział. I zażądał eksperymentu procesowego, by udowodnić, czy kopnięcie wiadra rzeczywiście może je zniszczyć. Sąd powołał biegłego. Ten, opierając się na rozmowie z producentem wiadra, własnej wiedzy i publikacji "Wyroby z tworzyw sztucznych", stwierdził: - Prawdopodobne jest, by kopnięciem można było uszkodzić plastikowe wiadro. Koszt opinii - 229 zł.
W maju zapadł wyrok: J. jest winny uszkodzenia wiadra, kara 50 zł.
Ale J. postanowił apelować. Dziś, półtora roku od rozpoczęcia sprawy, decyzja Sądu Okręgowego w Opolu.


[za: wiadomosci.gazeta.pl]
wszystko wskazuje na to, że niniejsze słowa są 400. wpisem na op.cit. nie mogąc się zdecydować na żaden specjalny, jeszcze bardziej wyjątkowy niż zwykle, cytat, postanowiłem zaanonsować, że trochę już się tego wszystkiego tutaj zebrało. jeśli jeszcze komuś nie udało się zauważyć tego samodzielnie. miejmy nadzieję, że kolejne 400 również będzie mi się chciało. serdeczności.
Czasami myślę, że kiedy umrę, trzeba by wykopać dwa groby - jeden z normalnym rozmiarze (...) ale drugi o wiele wiele większy. Na kamieniu nagrobnym powinien być napis: ja i moja niewyparzona gęba.


[Stephen Fry; za: wp.pl; oryginał: http://www.stephenfry.com/2009/10/19/poles-politeness-and-politics-in-the-age-of-twitter/]
Pomieszanie rojeń zbrodniarza-teoretyka, marzeń o lepszym (czy w ogóle jakimś) życiu, frustracji spowodowanej dotychczasową nędzą i elementów afrykańskiej rzeczywistości daje zaskakujący literacko efekt. Mabanckou pisze o problemach Afryki (bieda, przestępczość, wykluczenie, korupcja itd.), ale jest jak najdalszy od taniego moralizatorstwa i patetycznych deklaracji. Zamiast tego stawia na śmiech, ironię oraz absurdalne wykrzywienie najbrutalniejszych stron rzeczywistości. „African Psycho” to nie tylko brawurowy, popmodernistyczy quasi-thriller w afrykańskich realiach, ale też parodia uduchowionych spotkań literackich z „Alchemikami” i „Prorokami”, satyra na świat mediów (np. świetny fragment wtajemniczający nas w technikę dziennikarską o nazwie „A zatem? Słowo daję!”) oraz zabawa z literackimi tradycjami.


[Całość, pod tytułem "Nie być jak Paulo Coelho", do przeczytania w "Dwutygodniku"]
A lubisz sobie pogrywać z mediami, np. kiedy ktoś robi z Tobą wywiad?
O, lubię, lubię. Bardzo podziwiam kolegów z mojego zespołu. Oni są w tym wyśmienici. Zdarzyło się kiedyś u zarania naszej kariery, że nasz dzielny gitarzysta udzielał za mnie wywiadu. Siedzieliśmy we czterech i pani z Telewizji Katowice do nas przyszła i powiedziała, że ma pytanie do Marcina Świetlickiego o coś niezwiązanego z muzyką, tylko z książkami i on zaczął jej pięknie odpowiadać na pytania. Aż wreszcie zadała jedno biograficzne, a on powiedział: „ja nie mam głowy do takich rzeczy, ale zapytam naszego gitarzysty. Tomku – mówi do mnie – przypomnij mi, w którym roku zadebiutowałem?” Ja mu powiedziałem, on podziękował. I to było urocze.


[Marcin Świetlicki w rozmowie z Wojciechem Brzoską i Pawłem Lekszyckim, "ARTpapier"]
W nocy z soboty na niedzielę w Zbąszynku policjanci zatrzymali do kontroli jadący bez świateł samochód. Okazało się, że za kierownicą siedzi 15-latek. Razem z nim jechał jego kolega.
Nieletni kierowca przyznał, że tego wieczora wypił pół litra wódki. Potwierdziło to badanie alkomatem. Chłopak miał 1,88 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.



[za: wp.pl]
To będzie też taki tematyczny wybór?
W jakim sensie tematyczny?
W takim jak na przykład Twój przez Bonowicza zrobiony.
Pewnie, że można by zrobić np. wiersze miłosne Podsiadły, ale nie zrobiłem tak. Podzieliłem to na 6 części i 6 tematów Podsiadły zrobiłem. To się będzie nazywało „Wybór naturalny”. Przeczytałem te jego 10 milionów wierszy i myślałem sobie: o ten fajny, o ten fajny i to mi tak naturalnie przychodziło, i tak będzie ich około 80, 70, mniej więcej tyle, co w wyborze Bonowicza, tyle że Podsiadło pisze dłuższe, więc książka będzie grubsza.
Do tej pory największym wyborem wierszy Podsiadły jest ten zrobiony przez Dunina.
To nie wybór jest, to zbiór jest. One są zebrane z pominięciem tej książki ze „Znaku”. Ona była później. Ja też jej nie umieszczam w swojej książce, ponieważ jej nie czytałem. Co będę wybierał z czegoś, czego nie czytałem? Przed laty to mi dawano książki, a teraz żaden „Znak” nie da mi żadnej książki. Ani Podsiadło mi nie da, więc...
Czasem tylko młodzi poeci...
Nie no, przecież nie będę latał do księgarni i nie będę kupował książki Podsiadły. Jeszcze mi zdjęcie zrobią (śmiech). Nie mam tej książki, więc z niej nie korzystałem. A jeszcze pewnie by się okazało, że Podsiadło podpisał ze „Znakiem” jakąś tajną umowę, że za każdy wiersz publikowany gdzie indziej pobierają opłatę.
Który wiersz Podsiadły jest dobry? Co decyduje o tym, że wskazując wiersz, nazywasz go dobrym właśnie?
Jak człowiek napisał kilka milionów wierszy, to znajdzie się tam na pewno kilka dobrych. Przypuszczam, że wybrałem o wiele mniej dobrych wierszy niż istnieje naprawdę, ale na przykład poemat „Jechać do ciebie”, co ma ze 20 stron, trudno do wyboru wierszy dołączyć.



[Marcin Świetlicki w rozmowie z Wojciechem Brzoską i Pawłem Lekszyckim, "ARTpapier"]
Polański. Blamaż warszawkowego mainstreamu, podszytego mizoginią, koterią, relatywizmem. Niedowierzanie, przecieranie oczu, sen o patologicznych rozmiarach. Słucham i nie wierzę. Zanussi, Olbrychski, Holland, Stalińska. I tylko ten jeden Krauze, ze spuszczoną głową, który szeptem mówi w TVN 24, że jego środowisko chyba się zagalopowało. Jaką odległością mierzyć język Leppera, gdy rechocze, że nie można zgwałcić prostytutki, od języka twórcy „Życia rodzinnego”, który z nieskrywaną lekkością i wzgardą rzuca epitet o trzynastoletniej prostytutce.


[za: ARTpapier]
Jest dobra dla dwunastolatków. Jeśli ktoś nie wiem, co działo się w muzyce i w modzie przez ostatnie lata, to Gaga może zrobić na nim wrażenie. Jej twórczość sprawdza się tylko jako ciekawy konceptualny projekt artystyczny.

[za: "Machina" nr 10/20009, s. 16]
Nagraj dużo, naprawdę dużo. Gówna ma być na dwa tygodnie z okładem i tak lajtowe, żeby dało się słuchać w ciepły dzień z rodzicami. Wydawaj co miesiąc cd-ra i taśmę! i dawaj do nich kolorowy link na stronie bez layoutu, a co tydzień, bez względu na porę roku, wakacyjny mixtape! z twoimi wczesnymi fascynacjami. Niech wiedzą, że od dziecka słuchasz idoli i że od dziecka się nie zmieniłeś - nosisz przyklejony uśmiech, oczojebne pidżamy i niewiele od tego czasu przeczytałeś. W wywiadach mów, że jeśli chodzi o muzykę to wszystko jest popem, Bóg słucha popu, wszystkie słyszące stworzenia na Ziemi bezwiednie słuchają popu, więc nie miałeś wyjścia: zrobiłeś pop! Na myspace napisz, że wychowałeś się jednak na czymś zupełnie innym (śmiech) i trudno ci to do końca porzucić, więc starasz się miksować melodie! i obowiązkowy brak spinki z surowymi dźwiękami! (śmiech). Jeśli np. nie grasz popu, nawet nie słuchasz popu, dodaj sobie i tak taga na laście - nic nie kosztuje, a serwisy płytowe jakoś to uzasadnią, żeby móc przyłożyć rękę do lansu i powiększysz swoje szanse na pozyskanie publiki, nie mówiąc już o tym, że możesz zostać ogłoszony znienacka artystą kultowym-już-przecież. Pamiętaj jednak, że jesteś dzieciakiem! z dobrego domu i ludzie się poznają jak za dużo będziesz zmyślać o nocowaniu na cmentarzu.


[za: fight!suzan]
Znamy szczegóły sensacyjnej kradzieży do Internetu nowego albumu Kultu „Hurra!” Nagrania były kolportowane za darmo, co naraziło muzyków na gigantyczne straty.
Kazik Staszewski na stronie zespołu skomentował całe zdarzenie w ostrych słowach: „Każdy kto podniósł kradzione jest dla mnie k... Cios od bliskiej osoby boli o stokroć więcej niż od jakiegoś obcego żula. Co mnie obchodzi nędzny ch... w dresie co mi wybił szybę w aucie? Ale, że wśród was znaleźli się tacy, co przez wybitą szybę ochoczo wyciągnęli radio? To naprawdę zabolało. Paru z was miałem za przyjaciół, albo co najmniej osoby dobrze mi (nam?) życzące. W swojej naiwności myślałem o jakiej takiej lojalności. No cóż”.
Kazik od początku uważał, że kradzieży dokonała osoba zaangażowana w tłoczenie płyt. W mailu, który otrzymaliśmy od lidera Kultu, znalazły się dalsze informacje o tym, jak policjanci z komendy wojewódzkiej w Rzeszowie ustalili przebieg kradzieży.
Pierwszy sygnał o „wycieku” najnowszych nagrań Kultu do Internetu pojawił się 16 września, a więc na blisko dwa tygodnie przed jej premierą. Komenda Główna Policji przekazała policjantom z Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą KWP w Rzeszowie wstępne informacje, że jeden z mieszkańców Podkarpacia umieścił płytę w sieci. Policjanci specjalizujący się w zwalczaniu przestępczości internetowej sprawdzili adres IP i dotarli do 18-letniego mieszkańca Rzeszowa. Po dokładnej analizie okazało się, że podejrzany pobrał płytę już opublikowaną w sieci, po czym 15 września rozpowszechnił ją na kolejnym serwerze internetowym. Nie był więc sprawcą „wycieku” płyty. Policjanci nadal poszukiwali odpowiedzi na pytanie, kto jako pierwszy umieścił plik w Internecie i skąd miał nagranie albumu. Badano zasoby Internetu (wpisy na forach, grupach dyskusyjnych) starając się odnaleźć pierwszy link.
Praca policjantów wspieranych przez prokuratora przyniosła efekty. Ustalono, że płyta pojawiła się w sieci 14 września. Tym razem trop prowadził do województwa małopolskiego. W środę, 30 września zatrzymano 25-letniego mieszkańca południowej Polski. Mężczyzna przyznał się do rozpowszechniania pliku w sieci. Policjanci ustalili, że 25-latek jest pracownikiem tłoczni płyt, współpracującej z wydawcą Kultu. Jednak to nie on był źródłem „wycieku”. Policjanci dowiedzieli się jednak skąd płyta trafiła do podejrzanego. Jak się okazało, przekazali ją dwaj pracownicy firmy produkującej płytę. Jeden z nich zawłaszczył nagrania ze strefy ograniczonego dostępu, w której wytłoczone na początku września egzemplarze były przechowywane, a następnie skopiowali ją z drugim pracownikiem.
Postępowanie w tej sprawie nadzorowała Prokuratura Rejonowa dla Miasta Rzeszów. Policjanci współpracowali też ze Związkiem Producentów Audio-Video. W sumie, podczas wyjaśniania tej sprawy zatrzymano czterech mężczyzn. Wszyscy przyznali się do stawianych zarzutów i złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze. 18-letni mieszkaniec Rzeszowa oraz 25-letni mieszkaniec Małopolski odpowiedzą za nielegalne rozpowszechnianie w sieci nagrania nowej płyty Kultu. Grozi im za to kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 2 lat. 32-letni Marcin W. i 34-letni Tomasz W., którzy skopiowali i wynieśli płytę na zewnątrz odpowiedzą za naruszenie praw autorskich. Mężczyznom grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku.
Sprawa płyty Kultu od początku wzbudziła wiele emocji. Ale mówiło się też, że jej nagłośnienie jest stosowanym od dawna przez wydawców na Zachodzie chwytem marketingowym, który ma wytworzyć aurę sensacji wokół nagrań i pobudzić oczekiwanie na premierę. Stosowano go m. in. w przypadku U2. Tym razem było inaczej. Kult padł ofiarą złodziei. Złodzieje zostali złapani. To ważny precedens w walce z piractwem internetowym, a zarazem ostrzeżenie dla nieuczciwych użytkowników sieci.


[za: "Rzeczpospolita"]
Bukowy las rośnie tu od kilkudziesięciu lat. Niewielki, wije się pomiędzy wsiami i jeziorem. Rozcina go droga, od której odchodzi ścieżka grzybiarzy. I w tym właśnie miejscu rośnie święte drzewo. Ci, którzy wierzą w objawienie na balewskim drzewie, twierdzą, że na buku pojawił się wizerunek Matki Boskiej. W chuście, z przechyloną głową.
Jak się wpatrzysz w zdjęcie zrobione dobrym aparatem cyfrowym, to i twarz zobaczysz. A jak światło pada pomiędzy drzewami, można i kawałek sukni dojrzeć. Na tym samym drzewie niektórzy widzą też wyżej postać Jezusa, a z drugiej strony króliczka i rybki.
Miejsce wokół świętego drzewa już dawno przestało wyglądać jak ścieżka. Teraz jest solidnie wydeptane, podobnie jak pobocza pobliskiej drogi. Ludzie zdążyli się już pod nim pokłócić.
Anna z Linek, sąsiedniej wsi, podmalowała oczy, przyczesała włosy, wzięła znicz i razem z synem przyjechała do lasu. - Miałam sen właśnie o tym drzewie i wizerunku Maryi, jakby do mnie przemawiał. Kazał mi powiedzieć ludziom, żeby się pod nim modlili - opowiada. Do kościoła chodzi, ale o księżach nie ma dobrego zdania. Wierzy w Boga i Matkę Boską.
Dotyka wizerunku, pokazuje, gdzie oko, gdzie suknia. - Są ludzie, którzy przychodzą tu na okrągło, i oni opowiadają, że twarz się bardziej wysunęła - opowiada Anna.
Mówi, że był tu też ksiądz z innej parafii i to on poinformował kurię o tym zjawisku.
- Dlaczego księża zabraniają wierzyć w to, w co ludzie widzą? - pyta Anna i szykuje się do powrotu.
W Balewie nie ma szkoły. Jest w pobliskim Cieszymowie. Nie ma tu też kościoła. Parafia w Krasnej Łące obejmuje dziesięć wsi, w sumie 1,4 tys. ludzi. W Balewie jest jeden sklep i ludzie, którzy teraz nawet sto razy dziennie tłumaczą przyjezdnym, którędy trzeba jechać do cudownego drzewa.
Jarosław Treder siadł na ławce przed domem, stopy w czarnych skarpetkach na słońce wystawił i uprzejmie wszystkich kieruje do lasu.
- Opowiadają, że dziewczynka z Cieszymowa już na jesieni zobaczyła ten wizerunek - mówi. - Ale tego nie rozgłaszała. Teraz zaczęło się od wiosny. Ludzie o tym gadali między sobą, ktoś wstawił zdjęcia w Internet, ktoś powiedział, że to objawienie.
Opowiada, że u niego w rodzinie do cudownego drzewka za bardzo nie chodzą. Była jego kobieta (znaczy żona) i córka i same nie wiedzą, czy w to wierzyć.
Starszy mężczyzna w sklepie w Cieszymowie ma dylemat: który gatunek piwa jest schłodzony i co tak właściwie dzieje się w tym lesie? Po rozwiązaniu problemu chmielowego oddala się na konsumpcję. Ekspedientki są dwie: w fartuszku czerwonym i białym. Opowiadają, że one to się po prostu o tym wszystkim dowiedziały na końcu. - W Sztumie wiedzieli, w Mikołajkach Pomorskich też, a nam dopiero ktoś o tym w sklepie opowiedział - wspomina sprzedawczyni w czerwonym. - Na drugi dzień tam poszłam, by zobaczyć na własne oczy.
Moim zdaniem, wizerunek jest podobny do Matki Boskiej, ale to natura, a nie objawienie.
- Większość twierdzi, że jednak podobna - wtrąca "biały fartuch”. - My jesteśmy parafią filialną Krasnej Łąki. W pierwszy piątek miesiąca przyjechał ksiądz i powiedział, że on gajowym nie jest. Do lasu chodzi tylko jesienią na grzyby.
- Młodzi sobie z tego kpiny robią - dodaje "czerwony fartuch”. - Starsi mówią, że wieczorem widać wyraźniej.
Kobieta z sąsiedniej wsi na rozmowę zgadza się tylko anonimowo. - Coś w tym musi być, bo jak pojechałam tam w niedzielę wieczorem, to wizerunek jakby się zmieniał. Serduszko zrobiło się mokre, włosy też, że niby Matka Boska płakała. Ja w to wierzę.
- Każdy z nas serca w drzewach wycinał - mówi Jan, który przechodzi drogą obok drzewa. - Buki i graby mają taką korę, że wystarczy małe zarysowanie, i już się formuje. Przyroda nie takie cuda robi. Sam w lesie znalazłem korzeń, który kształtem przypomina ukrzyżowanego, ale to nie żaden cud. Jestem wierzący, nie chcę grzeszyć pod tym drzewem. Ksiądz mówił z przekąsem, że więcej ludzi jest przy drzewie niż w kościele. No nic, muszę lecieć. Aha, córka z zięciem przyjechali z Warszawy. Robili zdjęcia i nie każdym aparatem dobrze wychodzi.
W lesie zatrzymują się kolejne samochody.
- No i gdzie to objawienie? - pyta małżeństwo w średnim wieku, które, ubrane jak do kościoła, przyjechało tu z dziećmi. Mężczyzna przygląda się zarysowi postaci i pyta żonę: - A Jezusa gdzieś widziałaś? Bo serce jest na tym drzewie. Eeee, tu nic niezwykłego nie ma - przez chwilę chodzi wokół pobliskich drzew. - W takim buczynowym lesie to na każdym jednym coś można by znaleźć.
Ludzie z Balewa chwalą proboszcza parafii Krasna Łąka. - Ksiądz Bogdan Sokołowski jest młody, wesoły. Choć wymagający, ale też pożartuje. Teraz ma problem z tym cudem.
Ksiądz Bogdan dziennikarzom chętnie kościół pokazuje, ale o tym, co ludzie na drzewie w lesie widzą, rozmawiać nie chce. Dopiero kapłan z innej parafii opowiada, że nigdzie na świecie nikt nie zrobił Matce Boskiej fotografii, a w Balewie pstrykają wszyscy. Nie było tam również żadnych cudownych uzdrowień, i to potwierdzonych medycznie. Kościół w takich przypadkach jest ostrożny i nierychliwy. Być może za pięć, a może za dziesięć lat odniesie się do balewskiego przypadku. A jeśli przez to ludzie więcej się modlą, to nic złego.
Nadleśniczy Wiesław Kosecki z Nadleśnictwa Kwidzyn, któremu podlega Leśnictwo Mikołajki, przyznaje, że nie bardzo chciałby wkładać kij w mrowisko. - Zagrożenia pożarowego od zniczy za dużego nie ma, bo to las liściasty i ziemia wydeptana - mówi. Dla nadleśniczego to naturalne zjawisko - zarośnięcie po sęku, ale jak niby mieliby o tym poinformować ludzi? Ustawiając obok tablicę informacyjną z przykładowymi wadami drewna? - Może to rola kurii, pan zapyta...
Oficjalnego stanowiska w tej sprawie Kuria Diecezji Elbląskiej, na terenie której znajduje się krasnołącka parafia, nie ma.
Elżbieta z Tropów Sztumskich przyjechała do Balewa z dorosłym synem. Oboje padli na kolana pod drzewem, modlili się przez chwilę. - Postać widać, ona z wiatru się nie wzięła. Każdy chciałby, żeby tu się cud wydarzył - wzdycha.


[za: "Kurier Poranny"]
Właścicielka pewnego pubu w hrabstwie Hampshire postanowiła wynająć egzorcystę, aby wypędził z jej lokalu ducha, który dolewa klientom piwo.
Janice McCormack twierdzi, że hojny duch doprowadzi ją wkrótce do ruiny, ponieważ od 9 miesięcy uparcie dopełnia kufle osób, które choćby na chwilę przestają pić.



[za: onet.pl]
37-letnia mieszkanka Ross Township w Pensylwanii zmarła w wyniku ran, które zadał jej trzymany przez nią na posesji czarny niedźwiedź – informuje serwis CNN.
Do tragedii doszło w weekend. Kelly Ann Waltz została zaatakowana, gdy chciała nakarmić swego 350-funtowego niedźwiedzia. Ten zaatakował ją zaraz po tym jak kobieta weszła do klatki. Zwierzę żyło od lat w stalowo-betonowym pomieszczeniu o wymiarach 4,5 metra na 4,5 metra.
Niedźwiedź nie był niczym szczególnym w obejściu pani Waltz. Oprócz niego kobieta trzymała również bengalskiego tygrysa i afrykańskiego lwa. Inspektorzy sanitarni podkreślają, że 37-latka, hodując zwierzęta, nigdy nie złamała żadnego przepisu.
Sąsiad, który był świadkiem ataku, chwycił za broń i zastrzelił agresywnego niedźwiedzia. Kobieta jednak, po przewiezieniu do szpitala, zmarła. Policja bada okoliczności zdarzenia – czytamy w serwisie CNN.


[za: onet.pl]
Piotr Stępniak idzie ulicą. Jest głodny. Nie pierwszy raz, odkąd wyszedł z więzienia. W kieszeni obraca pięciozłotówkę. Myśli, jaką ucztę za nią wyprawi. Na chodniku siedzi kobieta i wyciąga rękę. Już ją minął, kiedy coś zaczyna mu mówić: "Wróć się i daj jej to, co masz". Więc wraca i oddaje te 5 zł.
Kilka lat wcześniej...
...Gepard jest postrachem więzienia. Cela jedynka. Dla szczególnie niebezpiecznych. Grypsuje i rządzi na spacerniaku. Do odsiadki jeszcze 15 lat. Sędzia, który go skazał, wykluczył możliwość przedterminowego zwolnienia. To recydywa. Od 13. roku życia poprawczak. Potem więzienie za pobicie na tle rasowym. Trochę na wolności i od razu handel bronią, narkotykami, wymuszenia i haracze. Przestępczość zorganizowana. Sędzia nie wierzy, że resocjalizacja pomoże. Nie wzrusza go trudne dzieciństwo Geparda. Ojciec pijak i matka pijaczka. Rozbita rodzina i dom, w którym kasa jest tylko na wódkę, a dzieci jedzą rzadko. Bywa, że sam chleb z wodą.
- Jak miałem 8 lat, zacząłem kraść - opowiada. - Kiedy miałem 10, matce odebrali prawo opieki nade mną i bratem. Ale uciekłem z domu dziecka, by do niej wrócić. Bez względu na to, jaka była. Chociaż ludzie śmiali się i mówili o niej złe rzeczy. Właśnie dlatego nie miałem żadnych kolegów i koleżanek.
Z końcem lat 80. wyszedł po pierwszej odsiadce. Miał już sporo kolegów, a i klimat w Polsce był dobry dla takich jak on. Można było zrobić ogromne pieniądze na papierosach, alkoholu i narkotykach. Za prochy jeszcze tak bardzo nie karali. W branży panował luzik. Gepard stał na bramce największej wrocławskiej dyskoteki "Imperium". Miał ogromne możliwości. A wkręcanie małolatów w narkotyki nie było trudne. Ważne, żeby młody miał bogatych rodziców. Zresztą po to robiło się wcześniej rozeznanie. Taki bogaty dzieciak dostawał masę towaru gratis. A jak polubił, zaczynał płacić. Nie miał, to jechało się do rodziców. Tłumaczyło się im, że jak nie oddadzą, to młodemu coś się stanie. Procenty rosły błyskawicznie. Jeśli ktoś zapłacił raz, już go nie zostawili. A Gepardowi nie wolno było odmówić.
Więc Gepard rządzi teraz na spacerniaku. Właśnie jest na spacerze. Podchodzi do niego jakiś więzień i wypala: "Jezus Chrystus kocha cię i żyje". Gepard czuje odrazę. Jak jesteś bandytą, to nim bądź, a nie udawaj świętoszka. No i spuszcza "kaznodziei" takie lanie, że za karę ładują go do izolatki. Nie pierwszy raz. Ale od tego dnia coś zaczyna się psuć.
- Niedługo potem tak zadarłem z funkcjonariuszami, że wpadli w nocy, wyciągnęli mnie z celi i zlali. Pękło mi oko.
Zszywają mu to oko w szpitalu, ale Gepard zaczyna tracić wzrok. Zawożą go w końcu do szpitala więziennego, potem do centrum onkologii. Rak. Lekarze oceniają, że to postać bardzo złośliwa, która szybko da przerzuty. Nie masz żadnych szans - słyszy od lekarzy.
Stępniak opowiada: - Przywieźli mnie do więzienia i od razu próbowałem się zabić. Rzuciłem się na szyby. Pociąłem wtedy twarz. Potem podrzynałem sobie gardło, żyły, próbowałem wypruć z siebie flaki. W sumie osiem prób samobójczych. I nie mogłem się skutecznie zabić.
Tej nocy leży znów w izolatce i przypomina sobie "kaznodzieję" ze spacerniaka. Zaczyna wołać w myślach: "Panie Jezu, jeżeli istniejesz, przyjdź i mi pomóż". I nagle doznaje olśnienia. Bóg ma dla niego plan. Gepard nie musi umierać. Co za szczęście! Od razu wyznaje więc grzechy i opowiada zwabionym dziwnymi odgłosami strażnikom, co go spotkało. Rano wysyłają go do psychiatry.
Całe więzienie myśli, że zwariował. Zaczyna wszystkich wokoło przepraszać, łazi z Biblią i niszczy wszystkie pornosy, które trzymał pod łóżkiem. "Grypsujący tak nie robią", słyszy od tych, którzy rządzili z nim na spacerniaku. Ale on już wybrał. Tego dnia spacerujących jest tłum, a i okna z celi powypychane głowami. Zobaczyć, jak się policzą z Gepardem, to przecież niezła rozrywka.
- Ale mnie nie tknęli - wspomina Piotr.
W końcu i tak umierał.
Tak jak przewidzieli lekarze, pojawiają się przerzuty na płuca. Z więzienia znów trafia na onkologię. Na 2 lata. Waży 40 kg. Faszerują go morfiną i dealarganem. "Ludzie umierają tu nie na raka, ale od morfiny, bo serce nie wytrzymuje", myśli. W końcu zna się na narkobiznesie.
Zatem teraz ma umrzeć? Tak bardzo zmienił swoje życie, a ono już dobiega końca. Bóg nie pozwoli ci odejść - słyszy od tych, którzy wierzą tak samo mocno, jak on. Modlą się za niego. "Ja wiem, że Ty masz dla mnie inny plan", zwierza się Bogu Piotr. Choroba ustępuje. Lekarze są zdziwieni.
Znów jest w sądzie. Sprawa o przedterminowe zwolnienie z więzienia. Przewodniczy ten sam sędzia, który go wsadzał. "Ten mnie nie wypuści", myśli Gepard. Z sali rozpraw wychodzi wolny.
- Musiałem prosić o wybaczenie wielu ludzi.
Dziś ma 47 lat. Nawrócony od lat dziesięciu. Z białej filiżanki popija zieloną herbatę. Jest kwiecień, Wielki Post. - Niektórzy przebaczali, inni mówili, że przychodzę za późno. Ale Bóg mi przebaczył. Wiem to.


[za: "Kurier Poranny"] {Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy mogli już zauważyć, że "Kurier Poranny" od jakiegoś czasu należy do jednej z moich ulubionych lektur. Wiążą się z tą nową fascynacją również tak obszerne fragmenty cytowane tutaj. Po prostu aż żal,byłoby pomijać choć kilka zdań z tak frapujących historii tak zajmująco spisanych, prawda? - GW}
Jak zemścić się na byłym konkubencie? Na oryginalny i (nie)smaczny pomysł wpadła Amerykanka z Houston - usmażyła z zemsty jego złote rybki i część z nich zjadła.
A wszystko zaczęło się... oczywiście od pieniędzy. A w zasadzie od biżuterii, którą konkubent podarował wcześniej swojej wybrance. Gdy po rozstaniu ją odebrał, doszło do scysji.
Później policja w Pasadenie dostała zgłoszenie, że kobieta wyniosła z mieszkania mężczyzny złote rybki, kupowane razem przez parę w "lepszych czasach".
Kiedy funkcjonariusze przyjechali do domu kobiety, na talerzu zobaczyli cztery, usmażone złote rybki. Zapytana przez policję kobieta odparła, że trzy już wcześniej zjadła.
Na razie nie wiadomo, jaka kara grozi jej za tak wyrafinowaną zemstę.



[za: tvn24.pl]


Warszawa 30.09.2009

Do:
Seweryn Blumsztajn
Gazeta Wyborcza
ul. Czerska 8/10
00-732 Warszawa

Szanowny Panie redaktorze,
Myśleliśmy, że szeroko opisywana i komentowana “sprawa Polańskiego” wyczerpała już limit publicznych samobójstw, “strzałów w stopę”, głupot i zwykłej hipokryzji. Wypowiedzi m. in. takich osób, jak Pan Zanussi, Pani Korwin-Piotrowska, czy Pani Stalińska wprawiły nas w zdumienie lub wywołały uczucie żenady i niesmaku.
Jednak Pański tekst zamieszczony na portalu Wyborcza.pl osiągnął Himalaje wszelkiego zakłamania (http://wyborcza.pl/1,75248,7093662,O_pokore_wobec_talentu_apeluje.html).
Zwłaszcza zdanie "Apeluję tylko o pokorę wobec wielkiego talentu. To dar, wobec którego jesteśmy bezradni w naszych sądach moralnych..." wywołało w nas odrazę, ale i zrodziło pytania.
Jeżeli talent tłumaczy wszystko i usprawiedliwia moralne zezwierzęcenie to czy każdy, kogo choć trochę “Bóg pogłaskał po głowie”, może śmiało iść w tany z moralną degrengoladą?
Napisał Pan, że Pan Polański to talent wybitny, więc możemy mu odpuścić za seks z 13-latką i ucieczkę przed wymiarem sprawiedliwości. A co można wybaczyć zatem talentom mniej wybitnym? Czy jest Pan gotów - prosimy - na opracowanie swoistej tabeli lub funkcji, wykresu, skali, które pokazywałyby (nomen omen) stosunek talentu do występków, przestępstw i zwykłego chamstwa, które talent ów (czy tez jego poziom) by tłumaczył i usprawiedliwiał?
Sami zajmujemy się poniekąd sztuką, ale nadal nie wiemy, jaki jest poziom naszego talentu - i co, w związku z tym, wolno robić bezkarnie nam, artystom niższej rangi? Co Pan na to: amnestia za udział w bójce po wydaniu trzeciej płyty, a po jedenastej - amnestia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym?
Dlatego chcielibyśmy zaproponować Pana kandydaturę na szefa Głównego Urzędu Kontroli Talentów. Określałby Pan wtedy z urzędu, kto ile znaczy i co kto może.
Może wykaże się Pan na tym stanowisku talentem?

Leszek „Eldoka” Kaźmierczak, raper, 10 wydanych albumów (jakiego kalibru to talent?)
Karol ”Pjus” Nowakowski, raper, 2 wydane albumy (a ten?)



[za: http://pokazywarka.pl/r1swl4/]
W kakofonii głosów o Romanie Polańskim najbardziej niestosowne wydają mi się pretensje do urzędników państwa polskiego o interwencję w sprawie reżysera.
Pytania: Czy o każdego Polaka, który współżył z nieletnią, upomina się polski rząd? Gdzie równość wobec prawa? Igor Janke pisze we wczorajszej "Rzeczpospolitej": "To kpina z demokracji. Czy dlatego, że ktoś jest słynnym reżyserem, możemy przymknąć oko na jego przestępstwa? Czy są obywatele, którym wolno więcej?".
Odpowiadam. Wszyscy są równi wobec prawa, ale niektórym Pan Bóg dał niezwykły talent i wolę.
Tacy są równiejsi. Ludzie tak wybitni jak Roman Polański stanowią nasze dobro narodowe. Wszyscy się grzejemy w świetle ich dokonań. Chełpimy się nimi. Nie mamy też ich zbyt wielu. Ilu się w Polsce rodzi takich jak Polański? Nie dziwię się więc i nie oburzam, że dla polskiego rządu Polański to obywatel specjalnej troski.
Nie usprawiedliwiam tego, co zrobił Polański. Apeluję tylko o pokorę wobec wielkiego talentu. To dar, wobec którego jesteśmy bezradni w naszych sądach moralnych. Mogę oczywiście się puszyć, jaki jestem szlachetny - nigdy nie prowadziłem się tak źle jak Polański. No i co z tego, skoro nie potrafię dokonać czegoś tak wybitnego jak on.


[za: gazeta.pl]
Centrum Zabaw Twórczych Edward w Gdańsku będzie pierwszym polskim przedszkolem, w którym dzieci zapoznają się z książką "Z Tango jest nas troje" poruszającej tematykę homoseksualizmu - czytamy w serwisie "Głosu Pomorza" gp24.pl. Publikacja i jej promocja wzbudza liczne kontrowersje.
"Z Tango jest nas troje" (w oryginale "And Tango Makes Three") to oparta na faktach historia związku dwóch pingwinów z nowojorskiego zoo Roy'a i Silo, które wspólnie wychowały młode o imieniu Tango. Bajka wzbudziła kontrowersje na całym świecie. Przekład amerykańskiej bajki wydało wydawnictwo Roberta Biedronia, działacza Kampanii Przeciw Homofobii.
Biedroń tłumaczy, że to pierwsza bajka w Polsce, która podejmuje taką tematykę. Dodaje, że jest zaskoczony "dużym odzewem z przeszkoli i szkół", która zapraszają go do prezentacji publikacji. Zaznacza przy tym, że książka jest skierowana nie tylko do dzieci, ale i do dorosłych.
- W Polsce, taka książka ucząca tolerancji, powinna być lekturą obowiązkową, dla wszystkich - mówi Biedroń, którego wypowiedzi przytacza "Głos Pomorza".
Przeciw promocji książki w przedszkolu protestuje m.in. Młodzież Wszechpolska. W liście otwartym do Centrum Zabaw Twórczych Edward, którego treść otrzymała Wirtualna Polska, prezes okręgu pomorskiego MW Paweł Oleksik napisał, że wiadomość o tym wydarzeniu została przyjęta w jego organizacji "prawdziwym oburzeniem".
"To oburzające, że chcecie wykorzystać Państwo prowadzone przez Was przedszkole do deprawowania powierzonych Wam przez rodziców dzieci. Wzywamy Państwa do wycofania się z tej haniebnej inicjatywy" - napisał w liście otwartym Oleksik.


[za: wp.pl]
Para z północnego Teksasu znalazła w chrupkach figurkę "Jezusa". To nie pierwszy przypadek w USA, kiedy ktoś znajduje święte postaci w chipsach – takie chrupki doczekały się nawet swojej nazwy: chesusy.
Tym razem szczególnego chrupka dostrzegli i pokazali mediom Dan i Sara Bell. Paczkę chipsów kupili na stacji benzynowej. Kiedy zobaczyli figurkę, od razu skojarzyli ją z poprzednimi "chesusami" – które pojawiają się w internecie, w zeszłym roku znalazł taką nawet pastor kościoła metodystów z Houston.
Dan Bell potraktował to wydarzenie, jako zabawny zbieg okoliczności. Ponieważ chrupek nie wiąże się w jego pojęciu z religią, zamierza wystawić znalezisko na eBayu. Jest ciekawy, czy ktoś skusi się i zapłaci za niego choćby minimalną cenę. – Jeśli nikt nie zaoferuje choćby 25 centów, to pewnie zjemy tego chipsa – straszy Dan.\
W Stanach Zjednoczonych często pojawiają się wiadomości-ciekawostki o podobiznach świętych znajdowanych w najdziwniejszych miejscach – na przykład w plamie w naleśniku, zdjęciu USG, narośli na ziemniaku, chipsach, w słoju drzewa, a nawet w zagięciach pomiętego t-shirta.


[za: tvn24.pl]

Będę to wciąż powtarzał: TYLKO DZIEWICA! DZIEWICTWO TO BEZCENNY SKARB!!!


Dziewictwo ma ogromne znaczenie, dla każdego normalnego mężczyzny. Jeżeli nie ma, to jest to obleśnym skundlowaceniem. Nie łudźcie się! Jak ktoś mówi, że przeszłość seksualna kobiety nie ma dla niego takiego wielkiego znaczenia, że to tylko błona, to można być pewnym, że jest to dowód na obleśność jego serca i brak prawdziwego szacunku do niej i siebie samego. Osoby, które dziewictwo sprowadzają do kwestii błony, poniżają godność kobiety i nie mają pojęcia o jedności, czystości i świętości małżeńskiej. Choć wiele kobiet oczywiście same się wyzbyło tej godności i nigdy tego nie pojmą. Doświadczenie seksu zawsze i na zawsze staje się częścią duszy i serca człowieka. Tu nie chodzi o strach przed byciem porównywanym do innego (żałosne argumenty niektórych). Nieodłączną częścią na zawsze takiej kobiety 'po kimś ' jest ten inny - jego dotyk, jego ciało i to co robił z jej ciałem, w szczególności miedzy jej nogami oraz to, co ona robiła jemu. Zawsze to będzie w takim związku częścią ich życia i współżycia przez to, że będzie w jej umyśle, sercu i duszy. Tego się już nie odrzuci od siebie przez żadną pokutę i żal.

Nie mam zbytniego szacunku do prawiczków, którzy wzięli po innym i szczycą się swoją żałosną ideologią. Są też tacy, co dali się po prostu złamać. Czytałem posty takich wrażliwych mężczyzn. Nie miałem pojęcia, że tyle ich jest. Wyznają, że oni czekali, ale one już były 'po'. Zgodzili się i teraz cierpią mniej, lub bardziej i to prześladuje ich całe życie. Oni w sercu zwyczajnie czują duchową rzeczywistość, której żaden bełkot psychologiczny nie zmieni. Nazywa się to psychoterapią, a najczęściej powinno psychomanipulacją. Choć są pewnie i tacy, dla których problem faktycznie jest związany z jakimiś kompleksami, a nie prawdziwym i dojrzałym odczuwaniem i pojmowaniem rzeczy. Ci co jednak związali się już z takimi kobietami, powinni je oczywiście kochać i szanować. Gdy już poruszają te bolesne sprawy, to powinni to robić wyłącznie z szacunkiem do osób, z którymi zgodzili się wcześniej być, znając ich przeszłość.

Do wrażliwych prawiczków: Nie dajcie się złamać w chwili samotności żadnej, kobiecie która oddała się innemu, choćbyście naprawdę obdarzyli ją uczuciem (chyba zawsze zmieszanym z pociągiem erotycznym i euforią upośledzającą trzeźwe myślenie). Przecież mogłaby być mężatką i co w tedy? Tak samo można się wycofać w obu przypadkach. Nigdy nie jest tak, by nie można było znaleźć innej, niedymanej, wartościowej dziewczyny, z którą można być naprawdę szczęśliwym. Może nie mieć od razu tego ''coś '', co ma używana. Ale ma to, co tylko prawdziwi mężczyźni doceniają. Pozostałe jeszcze znajdą swojego amatora, co też się nie szanował. Proszę mi wybaczyć język, którym się posłużyłem, ale chcę nim oddać pewną rzeczywistość związaną z przeszłością takich osób i tym jaki seks i jakie doświadczenia są ich dożywotnią częścią.

Nie poruszam tu kwestii wdowieństwa, ani ofiar przemocy seksualnej. Szczególnie wobec tych ostatnich nigdy nie posłużyłbym się takim językiem. Bardzo im współczuję. Również, w stosunku do kobiet niesprawiedliwie porzuconych przez męża unikałbym takiego słownictwa.

Nie dzielę kobiet na dwie kategorie: puszczalskie i cnotliwe. Wiem, że niektóre zdają sobie sprawę ze strasznego błędu, który popełniły i bardzo żałują. Oddając się komuś myślały, że to ten na zawsze. Ale to jak z samobójstwem, tego się nie cofnie. Mogą być pod wieloma względami naprawdę bardzo wartościowe. Ale gdyby były w pełni, to pewnie cnoty by nigdy nie oddały, nie mając absolutnej pewności, że to mężczyzna na resztę życia. Zresztą, jak pokażę, to nie jest kwestia winy i przebaczenia, ale czegoś więcej.

W Biblii jest napisane, że dwoje staje się jednym tylko i wyłącznie przez współżycie. Nie ma tam nic o żadnych ślubach i sakramentach małżeństwa i kapłanach w tym pośredniczących. Uwodziciel dziewicy miał obowiązek pojąć ją formalnie za żonę. Pan Jezus mówi, że branie kobiety nawet niesprawiedliwie porzuconej, jest cudzołóstwem. Dla Pana Jezusa jest to co najmniej bardzo smutne i On mówi, że w starym testamencie Bóg zezwalał na to, ale ze względu na zatwardziałość ludzkich serc. Jeżeli na przykład komuś się wydaje, że jak potem pójdzie do ołtarza i jakiś kacyk z takiego czy innego kościoła odprawi swoje gusła wzywając imienia Bożego, to teraz będzie ok, to się głęboko myli. Stąd wynikają różne Boże radykalne prawa w tych sprawach. Gdy czytamy w Biblii "... i połączy się mąż z żoną i ci dwoje będą jednym ciałem", wiemy, że bycie mężem i żoną nie stanowi jeszcze o jedności między małżonkami, lecz daje prawo do złączenia, czyli przekroczenia przez małżonków bariery intymności, za którą jest jedność duchowa, fizyczna i emocjonalna. Słowo 'połączy', w kontekście biblijnym ma konotacje seksualną. Oznacza zarówno sam akt współżycia, jak i to, co poprzez to następuje. Nie trzeba znać hebrajskiego, bo można to też odczytać poprzez zbadanie kontekstu, w jakim to słowo pojawia się w Biblii. Właśnie dlatego Bóg zarezerwował sex wyłącznie dla małżonków, do ich śmierci. Apostoł Paweł napisał do Koryntian nawiązując do wszystkim znanego cytatu: "Albo czy nie wiecie, że, kto się ŁĄCZY Z WSZETECZNICĄ, jest z nią JEDNYM CIAŁEM? Albowiem, mówi Pismo, >ci dwoje będą jednym ciałem<", (1 Kor. 6:16). Tak! To się dzieje nawet w trakcie przygodnej kopulacji. Gardzenie Bożym darem jakim jest płciowość i świętość małżeńska powoduje nieodwracalne skutki w życiu i duszy człowieka. Żadna pokuta nie jest w stanie rozłączyć tego, co przez seks zostało złączone! To nie kwestia przebaczenia, tylko nienaruszalnych, uniwersalnych, duchowych praw. Bredzenie o sakramentach, które jakoby mogły to zmienić, jest drwiną z Boga i jego prawa, o którym Pan Jezus powiedział, że niebo i Ziemia przeminą, ale nie ten duchowy porządek. Niewinnie porzucona mężatka, też cudzołoży, gdy przystaje do innego mężczyzny. "...Lecz łatwiej jest niebu i ziemi przeminąć, niż przepaść jednej kresce z zakonu. KAŻDY kto opuszcza żonę swoją, a pojmuje inną, cudzołoży, a kto opuszczoną przez męża poślubia, cudzołoży" (Łuk. 16:17-18). Bóg wielu osobom może przebaczyć, gdy oni się nawracają. Ale przebaczenie to jedno, a konsekwencje grzechu jakie człowiek ponosi na ziemi, to drugie i tego uczy też Biblia. Zresztą, jeżeli nie ma w sercu prawdziwego złamania i pokory, przyjmującej konsekwencje swojego postępowania, to trudno mówić o prawdziwej pokucie. Biblia określa kategorię grzechów cudzołóstwa, wszeteczeństwa, nieczystości i rozwiązłości jako szczególnie obrzydliwe i szczególnie surowo sądzone przez Boga. "(...) bezbożnych zaś zachować na dzień sądu celem ukarania. SZCZEGÓLNIE zaś tych, którzy oddają się niecnym pożądliwościom cielesnym (...)", (2 Piotr. 2:9-10). "Albo czy nie wiecie, że niesprawiedliwi Królestwa Bożego nie odziedziczą? Nie łudźcie się! Ani wszetecznicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozpustnicy, ani mężołożnicy (...) królestwa Bożego nie odziedziczą", (1 Kor. 6:10). Są nawet OSTRZEŻENIA przed niemożliwością przebaczenia grzechów tym, którzy zostali chrześcijanami i znając przykazania dobrowolnie grzeszyli, bo jest to traktowane jako podeptanie Krzyża (w znaczeniu ofiary i krwi Pana Jezusa) i znieważanie Ducha Łaski. Ci co nawrócili się z pogaństwa i mają ''przeszłość'', mogą na zasadzie starotestamentowego przyzwolenia wejść w małżeństwo, ale jest to na zasadzie, o której powiedział Pan Jezus: ''dla zatwardziałości serca waszego''. Ap. Paweł sprowadził funkcję takich małżeństw do funkcji zaspokojenia nieopanowanego popędu płciowego, a nie miłości co wszystko przebacza i zapomina oraz romantycznych bzdur.

Trzeba także strzec swojego serca, gdyż cudzołóstwo można popełnić właśnie w swoim sercu pożądając drugiej osoby (tak nauczał Pan Jezus), choć wtedy jeszcze nie zachodzi oczywiście "złączenie" i nie rodzi to najgorszych konsekwencji. Dziewictwo to wielki Boży dar dający przepustkę do czystego, świętego małżeństwa. Pozdrawiam cieplutko podobnie myślących. Nie rezygnujcie nigdy z dziewictwa i czystego prowadzenia się. Bez tego będziecie kalecy i niespełnieni, choć możecie o tym nawet nie wiedzieć. Wiem, że niektórzy lubią nawet patrzeć, jak ich żony kopulują z innymi, więc tym bardziej jeszcze więcej może olewać przeszłość żon - ale co z tego!? Szczęśliwym można być też, odbijając żonę przyjacielowi, albo biorąc za żonę rozwódkę, więc kryterium szczęścia nie mówi prawdy o duchowej jakości związku. Tylko dziewictwo zapewnia prawdziwą jedność duchową, psychiczną, i emocjonalną - choć to oczywiście jeszcze nie wszystko. Wielu, którzy zrezygnowali z warunku dziewictwa płacze po cichu resztę życia. A ci co dymali ich żony, (słownictwo godne czynów i okoliczności) często wyśmiewają ich, że im to przeszkadza. Jestem ponad 30-letnim prawiczkiem wyznającym te poglądy niegdyś jako ateista, a teraz jako chrześcijanin. Nigdy nie ożenię się z kobietą po innym. W żadnym wypadku. Jeżeli będzie mi dane mieć żonę, to moje małżeństwo będzie intymnym związkiem dwojga kochających się osób, opartym na czystej jedności. Jestem normalnym, zdrowym mężczyzną, czującym jak najbardziej potrzebę bliskości kobiecej duszyczki i ciałka... ale nie korzystającym z "robótek ręcznych". Mógłbym mieć niejedną porządną dziewczynę, ale mam zasadę, że póki człowiek nie zaręczy się chociaż z kobietą, nie powinien jej nawet przytulać i całować - to grzech. Tak myśli i postępuje miłość szukająca dobra drugiego człowieka. Takie formy intymnego kontaktu, też pozostają w człowieku. Jeżeli związek nie przetrwa, to czemu dziewczyna, która znajdzie potem mężczyznę swojego życia, ma nie doświadczać od niego po raz pierwszy takiej intymności. A on? Jeżeli jest normalny, to jego serce też zaboli, że jego skarb był już przytulany i całowany przez innego i innemu to samo ofiarowała. "Miłość bliźniemu złego nie wyrządza; wypełnieniem więc zakonu jest miłość" (ap. Paweł w Liście do Rzym. 13:10).

Dla jasności: jeżeli będzie potrzeba, to zaakceptuję przeszłość w postaci przytulania i pocałunków u mojej przyszłej żony, ale to mnie bardzo zasmuci. Uprzedzając pewne komentarze dodam jeszcze, że nie miałem i nie mam też żadnych związków z organizacją Świadków Jehowy i kościołem katolickim. Nawróciłem się samotnie czytając Biblię i choć mam regularną społeczność z ludźmi wierzącymi, to zgodnie ze swoim sumieniem zamierzam na zawsze pozostać chrześcijaninem bez przynależności kościelnej. Piszę to wszystko przede wszystkim dla dobra ludzi i zwycięstwa czystości, więc niech niektórzy darują sobie komentarze, że się powtarzam na forach. Możecie przekręcać znaczenie moich słów i oskarżać mnie o brak miłości, ale nic o mnie nie wiecie.

PS Każdy kto dobiera się do kobiety innej niż jego żona (obecna, lub w całkowitym przekonaniu, że przyszła), to wszeteczny kundelek, któremu Bóg odda zapłatę, cokolwiek on teraz o tym myśli. Używany facet to też żadna chluba. Zarówno dla niego jak i jego przyszłej żony, choć Bóg pozwalał mężczyznom mieć kilka żon naraz, więc oni są w trochę innej sytuacji.

wierzacyplus@onet.eu , 23.09.2009 15:02


[za: film.onet.pl]
To już pewne. Czarna twarz i ręce na pomniku księdza Popiełuszki to nie żadne naturalne zjawisko, tylko farba. Ktoś pomnik pomalował. Straż Miejska walczy z farbą.
- Sprawdziliśmy i okazuje się, że to ten kolor to jednak efekt ingerencji człowieka. Wyraźnie widać ślady pędzla - mówi Jacek Pietraszewski, rzecznik straży miejskiej.
W niedziele późnym wieczorem nasi czytelnicy zauważyli, że pomnik ma czarną głowę i ręce. Początkowo nie było wiadomo co jest tego powodem. Rozważano wpływ deszczu lub jakieś nietypowe, ale naturalne patynowanie materiału z którego pomnik zrobiono. Jednak deszcz przestał padać a kolor został.
Dzisiaj strażnicy razem z pracownikami MPO, którzy dbają o pomnik, próbowali usunąć farbę.
- Mieliśmy ze sobą 10 różnych rozpuszczalników, ale tylko jeden zdołał naruszyć powłokę, i to tylko trochę. Skrobanie nie wchodzi w grę, bo zniszczyłoby pomnik. Jutro wrócimy z mocniejszymi środkami - zapewnia Pietraszewski.



[za: "Kurier Poranny"]
Co robisz na naszej ulicy pośród samochodów, koniu?
Jak się miewają twoi krewni, centaur i jednorożec?



[tłum. Piotr Sommer, za: "Literatura na Świecie" nr 4/1980, s. 316]
Rozpuszczona w wodzie Hostia zostawiła ślad – fragment ludzkiego serca. Tak stało się w kościele św. Antoniego. Białostocka kuria sprawdza, czy to Cud Eucharystyczny.
– Musimy uzyskać moralną pewność – mówi ks. Andrzej Dębski, rzecznik kurii.
Sprawa od pół roku była trzymana w ścisłej tajemnicy. Co naprawdę wydarzyło się w kościele św. Antoniego w Sokółce ? Podczas udzielania komunii świętej jeden z księży upuścił konsekrowaną Hostię. Umieszczono ją w małym naczynku liturgicznym wypełnionym wodą, gdzie miała się rozpuścić.
Po kilku dniach woda zabarwiła się na czerwono. Zawartość naczynia została wylana na korporał. Woda wyparowała, ale na białym obrusie pozostała jakaś tkanka w formie skrzepu. Jej fragmenty zbadali dwaj niezależni lekarze specjaliści. Kuria otrzymała już wyniki ich pracy. Zbadana tkanka to fragment ludzkiego mięśnia sercowego w stanie agonalnym.
I choć do tego niezwykłego zjawiska w sokólskim kościele doszło pod koniec ubiegłego roku, nie ma oficjalnego potwierdzenia, że to cud.
– Ksiądz arcybiskup Edward Ozorowski powołał specjalną komisję, która prowadzi tę sprawę. Przesłuchuje świadków. Jeżeli będziemy mieć moralną pewność, że zdarzył się Cud Eucharystyczny, zawiadomimy Stolicę Apostolską – dodaje ks. Andrzej Dębski z białostockiej kurii.
Istnieje bowiem obawa, że cud mógł się wydarzyć z pomocą ludzką, a nie Bożą.
Dotarliśmy do siostry zakonnej, która była świadkiem niezwykłego zjawiska w Sokółce . – Nic nie mogę powiedzieć. Proszę się modlić – ucina zakonnica.
To samo usłyszeliśmy od proboszcza parafii św. Antoniego ks. Stanisława Gniedziejki. – W tej chwili nie możemy rozmawiać na ten temat. Jest za wcześnie, proszę to zrozumieć. Proszę się modlić – podkreśla.
O cudzie wiedzą tylko niektórzy mieszkańcy Sokółki.
– Nie jestem parafianką św. Antoniego, ale Sokółka to małe miasto. Informacje szybko się rozchodzą. Dlaczego cud właśnie u nas? Tego pewnie nie wie nikt. Wola Boża – mówi Barbara Konon, mieszkanka Sokółki .
– Kościół nie może od razu powiedzieć, że tu zdarzył się cud. Potrzebne są badania, przesłuchania świadków – mówi ks. Andrzej Kołpak, proboszcz parafii św. Ojca Pio w Białymstoku. – Nie wszystkie nadprzyrodzone zjawiska są cudami. Uznajemy je wtedy, gdy są zatwierdzone przez Kościół. To jednak wymaga długich i żmudnych badań.


[za: "Kurier Poranny"]
Co stało się potem?
- Obniżył się i zaczął mnie pieścić.
Co to znaczy?
- To znaczy, ze obniżył się i położył usta na mojej waginie. [...]
Jak długo Polański trzymał usta na twojej waginie?
- Kilka minut, a potem rozpoczął ze mną stosunek.
Co to znaczy?
- Wsadził penisa do mojej waginy.
Czy miałaś z kimkolwiek stosunek seksualny przed 10 marca?
- Tak, dwa razy. [...]
Co potem?
- Powiedział: "W takim razie nie będę dochodził". Podniósł moje nogi i wszedł do mojego odbytu.
Czy opierałaś się?
- Troszkę, ale nie za bardzo, bo się go bałam.


[Fragment zeznań 13-letniej ofiary Polańskiego, Samanthy Geiner; za: wyborcza.pl]
Pewna amerykańska firma wyprodukowała największego na świecie żelkowego misia.
Gigantyczny misiek waży 2,3 kilograma i jest dostępny w smaku wiśniowym, malinowym oraz jabłkowym. Według firmy Vat19, pojedynczy żelek sprzedawany w cenie 29,95 dolara dostarcza aż 12600 kalorii, czyli tyle, co 1400 miśków normalnego rozmiaru.



[za: onet.pl]