Szokująca zbrodnia w Pakistanie. Nauczyciel powiesił i zakatował na śmierć siedmioletniego ucznia seminarium duchownego. Tylko dlatego, że chłopiec nie nauczył się zadanej lekcji z Koranu.
Mohammad Atif, syn rolnika, uczył się i mieszkał w seminarium w Vehari w prowincji Pendżab z 20 innymi chłopcami, m.in. ze swoim kuzynem. Kiedy po zajęciach nie wrócił na noc, jego brat zawiadomił rodzinę. Nad ranem ciało chłopca odnaleziono w zamkniętym na kłódkę pokoju jego nauczyciela - kleryka Maulvi Ziauddina.
Okazało się, że Ziauddin powiesił swojego ucznia do góry nogami na wiatraku. Chłopiec wisiał tak ponad pół godziny. Gdy zaczął płakać, nauczyciel zaczął go bić pałką. Uderzenia były tak silne, że chłopiec zmarł. Jak później tłumaczył Ziauddin, była to kara za to, że mały Atif nie nauczył się żadnej z części Koranu. Przyznał też, że od lat karał uczniów w ten sposób za nieodrobione lekcje, ale nigdy im się nic nie stało. "Okazał się za słaby" - mówił morderca. Dodał, że przez całą noc próbował ocucić chłopca, ale bez skutku - pisze gazeta.pl.
Według organizacji praw człowieka Lawyers for Human Rights and Legal Aid, w Pakistanie coraz częściej dzieci są porywane, bite i mordowane. Liczba takich przypadków wzrosła z 617 w 2006 roku do prawie 1600 w 2007 roku.


13-letni Jake Roberts chciał grać na konsoli Nintendo Wii. Jednak oglądająca telewizję siostra nie chciała mu oddać pilota. Rodzeństwo zaczęło się kłócić i wtedy ojciec Jake'a skonfiskował konsolę. Wściekły 13-latek wybiegł z płaczem do swojego pokoju. Kilka godzin później był już martwy - powiesił się na szkolnym krawacie.
Rodzinna awantura o grę telewizyjną - podobne wybuchają w wielu domach na całym świecie. Zwykle kończy się na płaczu, czasami na tęgim laniu. Jednak tym razem było inaczej. W Scarborough w hrabstwie North Yorkshire, w napadzie histerii 13-letni chłopiec powiesił się we własnym pokoju.
Jake Roberts, uczeń katolickiej szkoły św. Augustyna, z okazji trzynastych urodzin dostał od rodziców trochę pieniędzy - relacjonuje brytyjski "Daily Mail". Natychmiast pobiegł do sklepu i wrócił z nową grą na popularną konsolę Nintendo Wii.
Chłopiec chciał szybko zacząć zabawę, ale telewizor zajęła jego siostra. Jake próbował jej odebrać pilota i wybuchła awantura. Szarpiące się rodzeństwo rozdzielił więc ich ojciec John, który skonfiskował małemu awanturnikowi konsolę. Wściekły chłopiec pobiegł do swojego pokoju i trzasnął drzwiami. Nigdy już z niego nie wyszedł.
Po kilku godzinach od awantury, tata 13-latka wszedł do pokoju syna. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Z belki łóżka, z pętlą zaciśniętą wokół sinej szyi, na szkolnym krawacie zwisał jego ukochany syn.
Na łamach "Daily Mail" rodzice Jake'a wspominają, że ich synek był niezwykle utalentowany i wrażliwy. Pisał wiersze i opowiadania, miał niezwykle bujną wyobraźnię. Werdykt sądu uwalnia rodziców od odpowiedzialności, ponieważ stwierdzono, że śmierć chłopca była nieszczęśliwym wypadkiem, w którym rodzice nie zawinili.


[FJ, Powiesił się, bo tata zabrał mu grę, w: "Dziennik"]



[Kazuki Tomokawa. Olśnienie. Muzyczne odkrycie miesiąca jak dla mnie. Od dzisiaj chyba nie będę słuchał niczego innego jak tylko japońskiego awangardowego folku. Póki co mam tylko najnowszą, tegoroczną płytę Tomokawy, także gdyby ktoś miał wcześniejsze (szczególnie najstarsze) płyty lub dostęp do nich, to byłbym wdzięczny za kontakt czy choćby link do rapidów/torrentów itd. Styl Tomokawy określa się czasami jako, uwaga, screamo folk i jest w tym trochę prawdy - Kazuki krzyczy, chrząka, dusi się i dławi, odpluwa. Rewelacja!;) - GW]
Zawód miłosny skłonił pewnego Brytyjczyka do zaskakującej decyzji. Próbuje on sprzedać na aukcji "całe swoje dotychczasowe życie" i w ten sposób chce zacząć wszystko od nowa. Powodem jest rozpad jego małżeństwa i przykre wspomnienia, jakie się z tym wiążą.
Ian Usher, który sześć lat temu przeprowadził się do Australii, wystawił na aukcję na eBayu swój dom, samochód, a nawet swoje znajomości i przyjaźnie. Dzisiaj do godziny 14.00 polskiego czasu cena przekroczyła już 240 tysięcy dolarów.
Usher zamierza pożegnać się ze swoim domem z trzema sypialniami, który znajduje się w mieście Perth leżącym na zachodzie Australii. Wraz z domem mężczyzna sprzedaje całą zawartość budynku, w tym swój samochód, motocykl, narty wodne oraz sprzęt do skoków spadochronowych. Aukcja kończy się o godzinie 14.00 czasu lokalnego w sobotę (0600 GMT), a zaraz po tym mężczyzna zamierza wyjechać z Australii. - Moje obecne myśli skupiają się na tym, by pojechać na lotnisko i poprosić o bilet na następny lot, na który dostępne będą jeszcze wolne miejsca,, pojechać tam i zobaczyć, gdzie rzuci mnie los - powiedział Usher.
44-letni mężczyzna, który pochodzi z Darlington w północnej Anglii, do aukcji dołączył nawet przedstawienie nabywcy swoim dotychczasowym znajomym, a także zapewnił okres próbny w swoim dotychczasowym miejscu pracy. - W dniu, w którym to wszystko zostanie sprzedane i doprowadzimy transakcję do końca, zamierzam wyjść frontowymi drzwiami z portfelem w jednej kieszeni i paszportem w drugiej. Nic poza tym - napisał na swojej stronie internetowej Alife4Sale.com.
Usher wyjaśnia, że chce zacząć wszystko od nowa, ponieważ jego obecne życie przypomina mu o zakończonym małżeństwie. Para rozstała się rok temu, ale szczegóły tego zawodu miłosnego mogą poznać tylko ci, którzy zalogują się na jego stronie internetowej i wniosą odpowiednią opłatę.
Mężczyzna dodaje jeszcze, że sprzedaje: Wszystko co mam – meble w tym domu – wszystkie wspomnienia, jakie się z tym wiążą. Czas, by to co stare zostawić za sobą i wkroczyć w nowe życie.
Właścicielka sklepu z dywanami w Perth, w którym Usher zatrudniony jest jako sprzedawca, powiedziała, że popiera pomysł z aukcją. Jej firma obiecała też, że szczęśliwy nabywca zostanie przyjęty na dwutygodniowy okres próbny, a jeśli się sprawdzi będzie mógł przyjąć stanowisko Ushera na stałe. Kobieta powiedziała: Kiedy Ian przedstawił nam swój pomysł, pomyślałam, że to ekscytujące. Wszyscy widzieliśmy, jak jego życie rozpada się w kawałki, a on przechodzi załamanie i naprawdę cierpi. Pomyśleliśmy, dlaczego nie miałby spróbować?
Jak zapewnia sam Usher, jego przyjaciele przygotowani są na to, że wkrótce poznają osobę, która zaproponuje najwyższą ofertę za dotychczasowe życie Brytyjczyka. Mężczyzna może więc reklamować swoją aukcję jako całkowicie kompletną ofertę.


[za: onet.pl]
Nakryłem ją, gdy przeglądała pismo
pornograficzne. Wskazując palcem na zdjęcie
nagiego mężczyzny, zapytałem: Co to?

Ceci n’est pas une pipe – odpowiedziała,
biorąc mnie w nawias swoich nóg. A dziś
wróciłem wcześniej z pracy i w korytarzu

wpadłem na nagiego mężczyznę, zapytałem:
Co to? – wskazując na niego, a raczej na jego
męskość ze świeżym śladem szminki. To jest

fajka – usłyszałem odpowiedź kobiety, z którą
wciąż sypiam, bo nie potrafię udowodnić jej
zdrady.


W każdym razie zaczęliśmy walkę o to, żeby "itd" mogło być wznowione. Udało nam się to 31 maja 1982 roku. Była taka słynna rozmowa ze Stefanem Olszowskim [członek Biura Politycznego KC], na którą poszedł Tadzio Sawic [szef SZSP], Ireneusz Nawrocki [przewodniczący Komitetu Stołecznego SZSP], i ja. Olszowski cały czas pytał, dlaczego do niego przyszliśmy. A on nie dość, że odpowiadał za sprawy prasy, to jeszcze był byłym szefem ZSP. Liczyliśmy na jego sentyment ZSP-owski, bo "itd" z formalnego punktu widzenia była organem Zrzeszenia Studentów Polskich. No, ale on się opiera, mówi: antykomunistyczna gazeta i w ogóle...
Używało się takiego pojęcia "antykomunistyczna"?
Proszę mnie nie chwytać za słowo, lata minęły. Może "antysocjalistyczna" gazeta. I on na koniec mówi: "No to dobła - bo on źle "r" wymawiał - no dobła, niech wam, kułwa, będzie. Ale pamiętajcie, żebyście, kułwa, potem nie mówili, że jestem beton. Bo nawet jak beton to sentymentalny".


["Płynę mniej więcej tak, żeby było dobrze", czyli z Aleksandrem Kwaśniewskim rozmawia Sławomir Sierakowski; "Krytyka Polityczna" nr 14, zima 2007/2008, s. 41]

*

[Nota bene, jedna z ciekawszych i bardziej emocjonujących rozmów, jakie dane mi było czytać w ostatnich tygodniach. Początkowo wydawało się, że Sierakowski nie będzie byłego prezydenta dociskał gdzie trzeba, ale w miarę rozkręcania się rozmowy robi się coraz goręcej i coraz bardziej ostro. Oczywiście, w dalszym ciągu Sierakowski chce nam tutaj robić drugą Szwecję, państwo opiekuńcze i podatki przewyższające zarobki, ale pomijając poglądy gospodarcze, mówi - szczególnie na temat wygranej PiSu, charakteru SLD, polskiej sferze obyczajowej czy naszej narodowej hipokryzji - mnóstwo rzeczy interesujących i ważkich, a rozmowę prowadzi przytomnie i niesamowicie błyskotliwie. Osoby, które do tej pory sądziły, że ze Sławomirem Sierakowskim w ogóle nie warto rozpoczynać dyskusji, za sprawą tej rozmowy z Kwaśniewskim powinny zmienić zdanie - GW]
W końcu Piotr Pacewicz, wściekły, że ideologiczna zabawka rozpada mu się w rękach, zaatakował DZIENNIK za to, że w ogóle przedstawiliśmy wątpliwości pojawiające się wobec wersji "Wyborczej". Zapomniał, że to już nie okres afery Rywina, kiedy wystarczył jeden telefon naczelnego z Czerskiej, żeby "należącą do nich sprawą" nikt inny w polskiej prasie się nie zajmował. Dzisiejsza Polska to już nie Polska jednej partii i jednej gazety, ale kraj wielu naprawdę różnych gazet i co najmniej dwóch partii. Pacewicz w swoim komentarzu ustawiał nas w roli "obrońców życia" - co dla redaktorów "Wyborczej" musi już być epitetem porównywalnym z nacjonalizmem czy antysemityzmem. Apelował: "obrońcy życia, pozwólcie żyć Agacie!", co znowu było przykładem nieskrępowanej hipokryzji, skoro to jego gazeta zrobiła z dziewczynki gwiazdę swojego ideologicznego show, depcząc jej prywatność podkutymi buciorami, wykańczając ją w jej szkole i mieście.


[Cezary Michalski, Dziecięca krucjata "Wyborczej"; "Dziennik", 14 czerwca 2008]
Oczywiście, jestem miłośnikiem kotów i kocham te fascynujące stworzenia z wszystkimi ich przywarami takimi jak pazury, nieznośny niekiedy indywidualizm czy nieustanne zanieczyszczanie kuwety. Tak więc tym trudniej mi, jako miłośnikowi kotów, zrozumieć wciąż na nowo podejmowane przez pisarzy próby przeniknięcia do kocich duszy, rozumów i serc, próby zwerbalizowania ich tajemniczego i zupełnie dla ludzi niedostępnego świata, próby – mówiąc jeszcze dosadniej – przerobienia kota na literaturę. Przeniknąć i zrozumieć świat kotów to zadanie stopnia trudności porównywalne do przeniknięcia i zrozumienia świata, dajmy na to, dżdżownicy, łyżki czy Marsjanina. Jakiegokolwiek kiepskiego porównania bym tutaj nie wymyślił, idzie po prostu o to, że jest to sztuka na pewno niełatwa i dla wielu twórców dużo lepiej byłoby nie wychylać się poza czubek własnego nosa na rzecz zaznajamiania czytelników z rzekomą wiedzą autora na temat kocich spraw.


[Całość do przeczytania tutaj: WP.PL]
Tylko co się właściwie dzieje? Oto krótkie podsumowanie na podstawie rozmaitych źródeł: dziewczynka została przez swego rówieśnika przymuszona do współżycia lub zdecydowała się na nie dobrowolnie. W efekcie zaszła w ciążę (jedyny fakt bezsporny). Chciała ją usunąć lub chciała urodzić. Zaczęła być prześladowana przez działaczy ruchów pro-life lub pro-choice. Ma oparcie psychiczne w matce lub nie ma go wcale. Kolejne szpitale odmawiały jej wykonania zabiegu, ponieważ lekarze boją się odpowiedzialności karnej, a może dlatego, że chcą chronić życie poczęte lub też dlatego, że nie otrzymali od dziewczynki pisemnej deklaracji woli usunięcia ciąży (czego wymaga ustawa), a wreszcie być może z tego powodu, że w wyniku wszczętej tymczasem sprawy o pozbawienie rodziców praw do opieki na dzieckiem nie wiadomo, od kogo domagać się kontrasygnaty na wspomnianej deklaracji. Tę ostatnią sprawę wszczęto, ponieważ zachodziło podejrzenie, że w domu dziewczynki toczy się ostry konflikt z matką lub dlatego że chciano za pomocą wybiegu prawnego zablokować możliwość usunięcia ciąży. Nie sposób nawet zorientować się, kto zawiadomił o sprawie policję: dyrektor szkoły dziewczynki czy lekarz, do którego dziewczynka się zgłosiła.


[Jerzy Sosnowski, Życie zakryte, "Tygodnik Powszechny", 18 czerwca 2008]

Dzisiaj mało kto myśli o Angelinie Jolie inaczej jak o zdolnej aktorce, szczęśliwej i spełnionej partnerce Brada Pitta, która adoptuje dzieci z krajów Trzeciego Świata.
Niewiele osób pamięta jednak jaką miała przeszłość. Prowokowała swoim wyglądem, opowieściami o wyuzdanym seksie i zachowaniem, min. całując namiętnie swojego brata podczas gali rozdania Oscarów.
Jolie nigdy nie stroniła od opowieści na temat swojego prywatnego życia, w szczególności, jeśli chodziło o sprawy łóżkowe. Nigdy nie ukrywała tego, że jest biseksualna i że zaczęła uprawiać seks bardzo wcześnie. Teraz jednak zapewnia, że z niektórych rzeczy wyrosła...
Kiedy miałam 14 lat, kolekcjonowałam noże. Ja i mój pierwszy chłopak postanowiliśmy pociąć się nożami w łóżku. To było bardzo głupie, a teraz ludzie myślą, że tak się dzieje za każdym razem kiedy idę do łóżka. Nigdy więcej tego nie powtórzę. To była wielka pomyłka, a my wtedy naprawdę się poraniliśmy. Byłam wtedy bardzo młoda i zainteresowana wampiryzmem, eksperymentowałam i przez to wylądowałam w szpitalu.
Kilka lat temu Angelina wspominała to zupełnie inaczej: Sam seks nigdy mi nie wystarcza. Prawdziwą przyjemność z moim pierwszym chłopakiem odczułam dopiero wtedy, kiedy w trakcie aktu seksualnego wzięłam nóż i nacięłam mu skórę. On zrobił to samo. Kiedy byliśmy cali we krwi, poczułam, że moje serce zaczyna szybciej bić. To było dla mnie coś szczerego.
Nie da się ukryć, że Jolie ma chyba jakąś manię na punkcie krwi. Swojego pierwszego chłopaka pocięła nożem, na ślubie ze swoim mężem nosiła koszulkę, na której jej krwią wypisane było jego imię. Drugi mąż, Billy Bob Thorton dostał zaś w prezencie fiolkę z krwią swojej żony.


[Tiga, Podniecają ją noże i krew w łóżku, Pudelek.pl; info, w jeszcze bardziej grafomańskiej formie także na e-Fakt] [Zachowałem oryginalne wyróżnienia w tekście - GW]

43-letni mieszkaniec Genui porwał swoją byłą narzeczoną, a następnie zawiózł ją do swojego domu i zmusił do umycia piętrzących się naczyń i prasowania. [...]
W sobotni wieczór Włoch wszedł do pubu, w którym była jego była 30-letnia narzeczona, a następnie na oczach jej koleżanki oraz wielu innych gości wyprowadził ją z lokalu, wsadził do samochodu i zawiózł do domu.
Karabinierów zawiadomiła przyjaciółka kobiety podając adres sprawcy uprowadzenia. Gdy funkcjonariusze weszli do jego domu, zobaczyli, że mężczyzna grożąc kobiecie kazał jej zmywać i prasować. Porywacz został zatrzymany.



["Porwał byłą narzeczoną i zmusił ją do prasowania"; za: Deser]
Jestem wkurwiony.


[Podsumowanie występu Polaków na Euro 2008 przez Artura Boruca; za: "Dziennik"]
Mam do niego i pisarską słabość: z tego co wiem, w wolnych chwilach zajmuje się literaturą, pisze opowiadania - i to nie o futbolu, lecz o życiu. Co prawda nie czytałem, i do lektury się nie rwę, bo mogą to być rzeczy groźne, ale to zawsze szlachetne, kiedy ktoś wolny czas spędza, pisząc. Czynią tak ludzie określonego pokroju i mam do takich pewną słabość.


[Jerzy Pilch odpowiadając na pytanie "Dlaczego Beenhakker musi zostać", "Dziennik", 17 czerwca 2008]
Wildstein boi się modernizacji, bo uważa, że istnieje prosty związek między postępem w sferze materialnej, a zmianami w obyczajowości. Przeanalizował historię Europy i odkrył, że baza kształtuje nadbudowę, że wybudowanie autostrad kończy się gejowskimi ślubami. Co zaprowadziło go do wniosku, że groźni są nie lewacy, ale modernizatorzy. Bo potencjał rewolucyjny mają dziś nie książki lewaków, ale te nowoczesne wynalazki, owe piekielne drogi, supermarkety, a zwłaszcza spływające ciepłą wodą krany. [...]
Polska prawica wydawała się Wildsteinowi skansenem. Jednak ponieważ tylko tu akceptowano jego antykomunizm, przytulił się do prawicowych środowisk. I dziś, po 15 latach korzystania z konserwatywnej gościnności, jest nie do poznania. Jakby wyszedł z rąk speców od Amwaya. Przeprany mózg, z ust wydobywają się drewniane frazesy konserwatywnej Kasandry, która oznajmia koniec, ale nie jednej Troi, ale całego zachodniego świata.
Dawny liberał pisze dziś językiem Jerzego Roberta Nowaka. We współczesnej Europie dostrzega „kompleks postaw i poglądów wymierzony w fundamentalne instytucje naszej cywilizacji: religię, rodzinę, własność, naród, ład moralny, hierarchię dóbr czy porządek prawny”. Ludzie wyznający te poglądy, opisywani są jak masoni w czytankach dla wszechpolaków. Są silni, zorganizowani i mają modercze intencje. „Podjęli kulturową wojnę domową przeciw tradycji cywilizacji Zachodu. Orientacja ta ma swoją egzotyczną, skrajną emanację, którą reprezentuje antyglobalistyczno-ekologiczno-feministyczno-gejowska [...] międzynarodówka”.Nasi konserwatyści spoglądają bowiem na świat jak Borat na Amerykę, jak pensjonarka na dom publiczny, jak zakonnica na makijaż Marilyn Mansona. Doczesny świat uznają za do szpiku zły. Wszystko, co w nim atrakcyjne, wydaje im się wabikiem rzuconym przez szatana. W kółko mówią o wartościach, jednak naprawdę myślą o grzesznych przyjemnościach. Za dużo ich na tym świecie, oj za dużo. [...]
To nie jest polityczny konserwatyzm, to maniakalne tropienie usterek świata. Biorące się z nieufności wobec wszystkiego, co wywołuje uśmiech na twarzy. Ludzie wydają im się zbyt szczęśliwi, lasy zbyt zielone, sklepy zbyt dostatnie, seks zbyt kuszący, a filmom brakuję moralistycznych puent. Dlatego działalność publiczną wyobrażają sobie jako zrzędzenie, które ma zniechęcić ludzi do wszelkich przyjemności. Marność, wszystko to marność nad marnościami, powtarzają.
Czują się mędrcami, którzy wiedzą lepiej. Prorokami, którzy widzą dalej. Bohaterami, którzy wyprowadzą nas z otchłani konsumpcji. Oczywiście w istocie wcale nie chcą wyprowadzić, ani też nie mają na to nadziei. Im wystarczy rola. Codzienny wysiłek zbawiania świata. Wieczorami wracają do domu, witają dzieciaki i mówią - tata znowu walczył. Dzieci patrzą z dumą, oni wzruszają ramionami z co wieczór odgrywanym znudzeniem. Bo to przecież nic nowego. Za wartości umierają każdego dnia. [...]
Po 1989 r. budowaliśmy politykę od zera. Bez żadnej wiedzy. Bez żadnego doświadczenia. Nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Do władzy dochodzili ludzi dziwni, opowiadali rzeczy jeszcze dziwniejsze, wiedzieli o rządzeniu tyle, ile zapamiętali z lektury „Faraona”. Mało kto wtedy mówił, bo jeśli ojczyzna umiera, to się krzyczy. A każdy był przekonany, że dzieje się coś strasznego. Układ, ciemnogród, agenci, Chrystus-Król.
Nie ma sensu przypominać tej dziwnej epoki, wszyscy się chyba zgodzimy, że polityka nie była wtedy normalna. Skoro tak, pójdźmy krok dalej. Jeśli nie była normalna, to jej dziedzictwo również nie jest. Te wszystkie pojęcia z lat 90., którymi nadal żyjemy, są - mówiąc otwarcie - podejrzane. Co oznacza, że każdy z nas może być kolejnym Wildsteinem.


[Robert Krasowski, Nowoczesność i jej mesjanistyczni wrogowie, "Dziennik", 31maja 2008]
Czy po pańskiej reakcji na reprywatyzację mam rozumieć, że SLD pod nowym kierownictwem, młodym, choć posiwiałym, będzie nadal tylko recenzentem cudzych pomysłów, a nie partią, która ma własne pomysły i forsuje je za wszelką cenę?
– Bycie recenzentem czyichś pomysłów jest złe?
To samoograniczenie.
– Chciałbym tylko jedną rzecz ustalić: czy to złe, że partia, która jest w opozycji, pilnuje, recenzuje, krytykuje...
Oczekiwałbym własnych pomysłów.
– W recenzowaniu, w krytyce nie ma nic złego.


[Przepraszam, za co mnie biją?; z Grzegorzem Napieralskim rozmawia Piotr Najsztub, "Przekrój", 12 czerwca 2008]

Nasza-klasa rządzi!


[Klikać koniecznie i czytać od góry do samego dołu. Pouczająca lektura. Coś jak współczesne "Wesele" - GW]

Pisze pan coś?
Ależ skąd.
A chciałby pan?
Nie. Witam to z wielką przyjemnością. [...]
To co pan będzie robił na emeryturze?
Bardzo dużo. Na przykład codziennie będę sobie robił pomiar serca. I to jest bardzo interesujące.


[Wyjeżdżam, ale niedaleko; ze Sławomirem Mrożkiem rozmawia (a właściwie próbuje rozmawiać - przyp. GW) Katarzyna Janowska, "Polityka", 6 czerwca 2008]

Kerstin Fritzl, 19-letnia córka potwora z Amstetten, której lekarze cudem uratowali życie, chce wreszcie poznać świat. Biedna dziewczyna, która całe życie spędziła w piwnicy, nie widząc ani razu słońca, marzy o tym, by popłynąć łódką po rzece i... pójść na koncert Robbiego Williamsa. Bo właśnie jego muzykę usłyszała, gdy odzyskała świadomość już na wolności.
Dziewczyna zaczęła już chodzić po szpitalnym oddziale i wreszcie poznaje świat za oknem. Wie już, że to, co widziała w telewizorze w piwnicy, w domu, w którym ojciec trzymał ją przez 19 lat w zamknięciu, to nie - jak mówiła jej matka - zwykłe obrazki, a prawdziwe życie.
Dlatego poprosiła lekarzy, by pozwolili jej wyjść poza mury - tam, gdzie jeszcze nigdy w swym życiu nie była. Jak zdradził australijskiemu "Herald Sun" doktor Albert Reiter, który zajmuje się pacjentką, jej największym marzeniem jest popłynąć statkiem po rzece. A potem pójść na koncert Robbiego Williamsa. Bo tuż po wybudzeniu ze śpiączki jeden z lekarzy przyniósł jej walkmana, w którym była kaseta z piosenkami brytyjskiego gwiazdora, i Kerstin chce teraz usłyszeć, jak piosenkarz śpiewa na żywo. [...]
W piwnicy był telewizor, ale matka wmówiła dzieciom, że to, co widzą, to tylko obrazki, i że cały świat to niewielki loch, w którym żyją.
Gdy dziewczyna ciężko zachorowała, jej matka przekonała potwora, by ten zawiózł dziewczynkę do szpitala. W jej ubranie wszyła karteczki z apelem o pomoc. Lekarze, gdy je przeczytali, od razu wezwali policję, która uwolniła rodzinę Fritzlów spod władzy potwora z Amstetten.



[za: Andrzej Mężyński, Córka Fritzla marzy o koncercie Robbiego Williamsa, dziennik.pl, 11 czerwca 2008]
Lubimy punktowe reflektory błądzące po cmentarzach, dekorowanie zmarłych medalami, przypinanie orderów do zetlałych trumien; jak najsłuszniej wyjaśniamy w nieskończoność niejasne okoliczności niektórych śmierci ważnych i męczeńskich; wielbimy gwarzyć o zwłokach świętych: gdzieżby je umieścić, za jakim szkłem maksymalnie przezroczystym, by ich życie pośmiertne było wyraźniejsze, czy serce z piersi z największą, ma się rozumieć, czcią wyjąć i na jakimś eksponowanym postumencie - by jego bicie wiekuiste było dobrze widoczne - postawić. [...]
Bez przerwy jest u nas nadmierność - nadmierność katolików albo nadmierność moich współbraci, albo nadmierność kibiców, albo nadmierność tropicieli prawdy, albo nadmierność fałszerzy dziejów, albo nadmierność znawców wszystkiego, albo nadmierność żałobników, albo nadmierność nieboszczyków, albo nadmierność mediów. [...]
Na Boga! Dlaczego wymiar dzieła literackiego ma być sprowadzony do prostackiej deklaracji politycznej? Jedyne języki, jakie rozróżniamy, to są języki polityczne? No kurwa! Nie mówię: 'Żyjmy normalnie'. Nie jestem liderem żadnej partii politycznej. Jestem w domenie widm i mam nadzieję, że widma będą rządzić Polską. Przynajmniej częściowo. Nie chcę amnezji. Niech Pan Bóg broni przed normalnością.


[Wieża Babel kontra Arka Noego, z Jerzym Pilchem rozmawia Henryk Pomorski, Gazeta Wyborcza, "Wysokie Obcasy", 7 czerwca 2008]
To, że Boga nie ma, wymyśliłem sam, kiedy miałem osiem lat. Ogłosiłem to na podwórku. Dzieci powtórzyły to rodzicom, rodzice księdzu, a ksiądz powiedział na ambonie, że dziecko Lupów jest zgubnie wychowane w ateizmie. [...]
Msze były dla mnie nudziarstwem nie do zniesienia, to była największa strata czasu, jaką w życiu pamiętam. Aczkolwiek - przedziwna sprawa - te msze, które tak ciężko znosiłem, widać z braku laku, bo moje pomysły się wyczerpywały, zainspirowały mnie do nowej zabawy. Wymyśliłem, że zrobimy kościół. Napiekłem hostii na piecu, na blasze, z mąki porobiłem placuszki. Pozamykałem króliki, żeby nie przeszkadzały w mszy, choć to byli fajni wierni, a w ich zagrodzonym wybiegu postawiłem ołtarz. Oczywiście to ja byłem kapłanem i odprawiałem mszę. Najbardziej lubiłem fragment "ite, missa est". To było cudowne, wiadomo było, że można już było iść.


[Kwiaty we włosach, z Krystianem Lupą rozmawia Katarzyna Bielas, Gazeta Wyborcza, "Duży Format", 9 czerwca 2008]


[Obiecałem sobie, że ani słowa nie będzie tutaj o Euro i całym tym szaleństwie, ale ostatecznie dałem za wygraną. Choć słów w powyższym cytacie jednak niewiele, więc w pewnym sensie danej sobie obietnicy dotrzymuję w dalszym ciągu - GW]
Ktoś powinien napisać balet pod tytułem "Guantanamo, Guantanamo". Zespół więźniów skutych razem za kostki nóg, w grubych filcowych rękawicach i nausznikach, z czarnymi kapturami na głowach tańczy partie prześladowanych i zrozpaczonych. Wokół nich hopsają z demoniczną energią i uciechą strażnicy w oliwkowych mundurach, mając w pogotowiu paralizatory i drewniane pałki. Kiedy dotykają paralizatorami więźniów, ci podskakują; strażnicy obalają ich na ziemię i wbijają im pałki w odbyt, a wtedy więźniowie dostają drgawek. W kącie jakiś mężczyzna w masce Donalda Rumsfelda stoi na szczudłach za pulpitem i coś pisze, a czasem podrywa się na chwilę do ekstatycznego tańca.
Prędzej czy później ktoś ten balet wystawi, ale nie będę to ja. Spektakl może nawet zrobi furorę w Londynie, Berlinie i Nowym Jorku. Nie wywrze jednak najmniejszego wrażenia na ludziach, którzy zostaną w nim skarykaturowani, bo ich ani trochę nie obchodzi, co o nich sądzą bywalcy widowisk baletowych.

[John Maxwell Coetzee, Zapiski ze złego roku, "Dziennik", Europa, 7 czerwca 2008]

Podobnie jak [naiwna jest - przyp. GW] wiara, której działacze lewicowi czepiają się dziś równie kurczowo, że w jakiś magiczny sposób nada lewicy nową, atrakcyjną tożsamość Sławomir Sierakowski ze swoimi współpracownikami.
Po pierwsze, środowisko to stanowczo i demonstracyjnie odżegnuje się od tradycji Bieruta i Jaruzelskiego, która dla twardego trzonu SLD pozostaje podstawą tożsamości – nie wystarczy raz nie zaprosić Urbana i Rakowskiego, by ta przeszkoda zniknęła.
Po drugie, nie bagatelizując dorobku „Krytyki Politycznej” w przyswajaniu polszczyźnie języka lewicy amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej, na razie jedynym politycznym konkretem, jaki zdołało ono wyartykułować, jest wysoki podatek spadkowy. Abstrahując od faktu, iż postulat rabowania wdów i sierot źle świadczy o tych, którzy z nim występują – jest to zdecydowanie za mało na zbudowanie jakiejkolwiek politycznej tożsamości, nawet neobolszewickiej.
Od lektury, nawet rozumnej, Davida Osta do stworzenia nowej, spójnej odpowiedzi na wyzwania tej swoistej sytuacji postkolonialnej, jaką jest postkomunizm, droga pozostaje bardzo daleka.



[Rafał Ziemkiewicz, SLD nikomu niepotrzebny, "Rzeczpospolita", 30 maja 2008]
Recenzja-paszkwil rządzi się swoimi prawami (czy właściwie: ich brakiem), ale zdaje się, że pewnych norm – niechby tylko kultury osobistej – należałoby przestrzegać nawet w przypadku tak wyraźnej (bardziej osobistej niż artystycznej, jak zgaduję) niechęci do krytykowanego. Szczególnie chamskie i niedopuszczalne jest pisanie o autorze per – cytuję – „chłopina” (sic!), „nadymany pustką autor” czy „niedojrzały Jacek Dehnel”. Sam nie należę do przedstawicieli znamienitego rodu zagorzałych miłośników twórczości Dehnela, ale uciekanie się do takich chwytów uważam za – mówiąc eufemistycznie – niestosowne.

[Całość do rpzeczytania tutaj: Witryna Czasopism]

* * *

katolicy w barach mlecznych śmierdzą niemiłosiernie
bóg dał im wątróbkę i smażone buraczki
zginął za ich grzechy
za bony obiadowe kazał im kupić święty kisiel wiśniowy
oglądajcie seks w telewizjach! katolicy oglądają
seks w złym wydaniu powodujący niemiłosierne mdłości
a potem traci na tym cały kościół, młode córki jadą na saksy
panie z radia maryja mało nie zaczną roznosić
strażnicy, gorliwość, predestynacja, obierki od ziemniaków
hej panie jezu zatańcz ze mną, gruby ksiądz z gitarą
ma cukrzycę i lubi młodzież


[Szczepan Kopyt, ***, Yass, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2006, s.9]

Piętnastoletnia Basia Kaczyńska jest autorką dwóch wydanych książek. Trzecia czeka na druk.
Na ostatnich warszawskich targach podpisywała „Siostrę dzienną”, która rok temu ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej Jerzy Mostowski.
Miała dziesięć lat, kiedy LSW opublikowała w 2003 r. jej debiutancką minipowieść „Planeta koni” z autorskimi ilustracjami. Gotowy jest „Tryptyk Świata Mgły”, epos pełen poetyckiej fantazji.
– Nie można przystąpić do pisania książki bez pomysłu – mówi Basia. – Punktem wyjścia dla „Siostry dziennej” była zabawa na plaży z młodszym bratem Zbyszkiem. Wykopaliśmy okrągły dół i na jego ścianach wyobraziliśmy sobie całe miasto. Opisałam je w mojej książce. Pomysł „Tryptyku Świata Mgły” przyszedł mi do głowy podczas lektury książki „Smoki jesiennego zmierzchu”. Zaskoczyło mnie postępowanie jednej z postaci. Uznałam, że gdybym to ja była autorką powieści, zachowałaby się zupełnie inaczej. W ten sposób pierwotna postać, ale obdarzona przeze mnie innym charakterem, zachowaniem i wypowiedziami, zaczęła się jakby sama stwarzać. Pisanie „Tryptyku Świata Mgły” zajęło mi około roku. Z wydawcami rozmawia mój dziadek.
Basia, uczennica trzeciej klasy Gimnazjum im. Żmichowskiej w Warszawie, dużo czyta, także po angielsku i francusku. Spore wrażenie zrobił na niej film „Nosferatu”, lubi też „Labirynt Fauna” i „Gnijącą pannę młodą”. Hoduje Szyszkę, papużkę falistą, która ostatnio obdarowała ją dwoma jajkami.
Podziwia Tolkiena za monumentalnego „Władcę pierścieni”, choć nie tak dla niej zajmującego jak „Opowieści z Narnii” Lewisa. Sięga po książki Pratchetta. W jej „Tryptyku…” niektórzy bohaterowie mówią w stworzonym przez nią dźwięcznym języku wylfickim. Autorka dołącza słowniczek podstawowych zwrotów, objaśnia imiona postaci. W przypadku jednego z występujących tam rodów są to przetworzone łacińskie nazwy nietoperzy. Cechą charakterystyczną prozy Barbary Kaczyńskiej jest traktowanie postaci i sytuacji z lekką ironią.
– W książkach fantasy nie lubię tonu zbyt serio. Pompatyczność i patos zawsze mnie śmieszą. Wolę być wobec nich zdystansowana. Chciałabym być pisarką, choć zdaję sobie sprawę, że w tym zawodzie niełatwo się utrzymać – wyznaje.


[Janusz R. Kowalczyk, Nastoletnia pisarka tworzy nowy język, "Rzeczpospolita"]
Który z polskich pisarzy lub poetów cieszy się Twoim uznaniem? (możesz wybrać kilka odpowiedzi)
Ogółem oddano głosów: 7636

Sławomir Mrożek 873 11%
Wojciech Kuczok 58 1%
Jerzy Pilch 342 5%
Sławomir Shuty 28 0%
Wisława Szymborska 898 12%
Marek Krajewski 78 1%
Tadeusz Konwicki 383 5%
Dorota Masłowska 108 1%
Manuela Gretkowska 177 2%
Olga Tokarczuk 189 3%
Adam Zagajewski 91 1%
Krystyna Kofta 262 4%
Bronisław Wildstein 302 4%
Andrzej Sapkowski 489 6%
Feliks W. Kres 40 1%
Andrzej Stasiuk 159 2%
Jarosław Marek Rymkiewicz 84 1%
Tadeusz Różewicz 740 9%
Waldemar Łysiak 602 8%
Stanisław Barańczak 297 4%
Ernest Bryll 504 7%
Ktoś inny 544 7%
Nie interesuje mnie to 388 5%


[Sonda znaleziona na: www.onet.pl]
Gdyby chcieć połączyć ze sobą Rafała Wojaczka i Marcina Świetlickiego, mógłby nam wyjść z takiego skrzyżowania niezbyt atrakcyjny, choć z całą pewnością mocno przewrażliwiony, potwór. Tak właśnie wyobrażałem sobie tę hybrydę przed lekturą Antypodów Sławomira Elsnera.


[Całość tutaj: biuro]
Gdy postanowiłam znaleźć pracę w przemyśle filmowym, zdecydowałam się na sesję w "Playboyu", by ludzie myśleli, że jestem sexy i dzięki temu zaangażowali mnie w filmie. To była Sharon Stone, którą sama wymyśliłam, żeby zostać aktorką. Nie była to jednak prawdziwa Sharon Stone. Za to ta prawdziwa ma na tyle inwencji, by wymyślać postać, która odnosi sukcesy. A prawda jest taka, że jestem bardziej jak James Joyce czy Dylan Thomas niż Marilyn Monroe. Ale jestem wystarczająco bystra, by wiedzieć, jak nałożyć makijaż i w co się ubrać. Ale takie rzeczy wiedzieliby też i Joyce, i Thomas. [...]
Jest tyle interesujących rzeczy, że trudno wskazać przykłady. Mogę się inspirować, czytając Platona, ale też czytając butelkę po szamponie do włosów.


[Sharon Stone, Nie jestem głupia, w rozmowie z Martą Sawicką, "Wprost" nr 22 z 1 czerwca 2008, s. 116-117]
Nikt nie traktuje jej [polskiej lesbijki - przyp. GW] poważnie, bo i po co? Odrzucona i wyśmiana w heteromatriksie schodzi do homomatriksu. [...]
- Mnóstwo kobiet, dziś 60-, 70-letnich, nauczyło się żyć w heteromatriksie. [...]
Tylko nieliczne ze starszego pokolenia lesbijek zdecydowały się na ucieczkę z heteromatriksu i związki z kobietami. [...]
Niewidoczna lesbijka nie ma znaczenia. Również dla homomatriksu. [...]
Dlatego coraz więcej lesbijek usiłuje uciec z opanowanego przez gejów homomatriksu i znaleźć własną niszę. [...]
Za rządów PiS setki lesbijek wyjechało z kraju. Teraz wiele z nich wraca: nie do homomatriksu czy heteromatriksu, ale do siebie.


[Elżbieta Turlej, Lesbijki wychodzą z cienia, "Przegląd" nr 23 z 8 czerwca 2008, s. 18- 21]
Maeterlinck: Wielki artysta, którego nie obchodzi, że nudzi czytelnika: nie będzie zastanawiał się nad taką drobnostką.


[Jules Renard, Dziennik, Wydawnictwo Krąg, Warszawa 1993, przekład i opracowanie Joanny Guze, s. 116]
- Dla nas to były sanktuaria - mówi - święte miejsca, gdzie razem z chorymi siedzieli dysydenci, niepokorni intelektualiści, hipisi i tłumy niezwykłych ludzi, których radziecka psychiatria uważała za wariatów. Siedziałem z Wołodią Wysockim, innym razem z gościem, który porwał walec drogowy i śmigał nim po Moskwie, albo takim, co włamał się do budki z piwem i całą noc wiadrami nosił piwo do domu. Miał pełną wannę i akwarium, kiedy rano go złapali. W 1989 roku poznałem w durce zupełnie normalnego artystę plastyka, który zrobił plakat "Komuniści - precz z Afganistanu" i powiesił go na balkonie.
- Na czyim balkonie?
- Na swoim.
- No to wariat! Dziwisz się, że wzięli go do czubów?
- Ale siedział już dziesięć lat. Kiedy wychodziłem, jego ciągle trzymali. Dzięki takim ludziom panował tam niezwykły duch artystyczny, bardziej autentyczny niż na wolności. Nie było obłudy, dwulicowości, konformizmu, bo w durkach nie było czego się bać. Tylko tam mogłem być sobą, tam rodził się nasz ruch.


[Jacek Hugo-Bader, Egzamin na świra, "Duży Format", 2 czerwca 2008]
"W Polsce 2,5 miliona mężczyzn cierpi na erekcję" - powiedziała Magda Mołek w weekendowym wydaniu "Dzień dobry TVN", który był poświęcony właśnie problemom związanym z zaburzeniem erekcji.


[za: wp.pl]
Prochy legendarnego muzyka Nirvany, Kurta Cobaina, skradzione. "Jestem bliska samobójstwa" - lamentuje Courtney Love, wdowa po piosenkarzu. Złodziej wyniósł szczątki Cobaina z jej domu, razem z puklem włosów artysty.
Kradzież jest bardzo tajemnicza, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że miejsce przetrzymywania prochów Cobaina było dotąd nieznane. Nikt nie wiedział, że Courtney Love trzyma je w domu, ukryte w różowym pluszowym misiu.
"Nie mogę uwierzyć, że ktoś zabrał mi prochy Kurta" - płacze zrozpaczona Courtney. "To było wszystko, co mi zostało po mężu. Zabierałam je ze sobą wszędzie, żeby czuć, że Kurt jest wciąż ze mną. Teraz czuję, jakbym go straciła po raz drugi. Jestem bliska samobójstwa" - dodaje.
Jak donosi brytyjska gazeta "News of the Word", złodziej, który włamał się do domu Love, ukradł też wartą tysiąc dolarów biżuterię.


Wojny wywoływane są właśnie przez ludzi, którzy mają szalenie poważne plany i realizują je za wszelką cenę. Gombrowicz pisał w 'Historii', że gdyby cesarz Franciszek Józef przez chwilę był mniej poważny i zdjął buty, to nie byłoby pierwszej wojny światowej. W Polsce okresem utraty ironii był z pewnością okres poprzedniego rządu. Występujący w mediach politycy nie robili żartów, tylko strasznie poważne grymasy. Moja mama z tego wszystkiego zdecydowała, że będzie oglądać tylko filmy o zwierzętach.


[Michał Zadara, Jestem strasznie grzeczny, "Wysokie Obcasy", 31 maja 2008]
Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie powiedzieć sprzedawczyni w kiosku:
- Ta mała książeczka jest moja.
- Ach! - odpowiada - nie sprzedałam jeszcze ani jednego egzemplarza.


[Jules Renard, Dziennik, Wydawnictwo Krąg, Warszawa 1993, przekład i opracowanie Joanny Guze, s. 58]
W centrum handlowym była loteria i można było wygrać samochód. Wypełniłem kupon, wrzuciłem tam gdzie trzeba i nie wygrałem. Bardzo mnie to zniechęciło do loterii w centrach handlowych.


[Michał Zadara, Jestem strasznie grzeczny, "Wysokie Obcasy", 31 maja 2008]
Po prysznicu wyszła okryta jedynie ręcznikiem. [...] Otworzyła lodówkę minibaru i wyciągnęła zmrożoną buteleczkę z dżinem. Wypiła ją duszkiem. Znalazła marlboro w kieszeni marynarki Pawła. Zapaliła. Wróciła do łazienki. Z kosmetyczki Pawła wydobyła jego diora. Spryskała nim kawałek ściany między przedpokojem i biurkiem. Na wysokości ust i nosa. Z lodówki wyciągnęła buteleczkę z koniakiem. Wypiła ją w drodze do łazienki. Grubą warstwą malinowej wazeliny do warg posmarowała swój anus. Odrzuciła ręcznik na łóżko. Sprawdziła zegarek. Mijało właśnie piętnaście minut. Zapaliła drugiego papierosa. Podeszła do ściany. Stanęła, opierając czoło na ciągle wilgotnej plamie po diorze. Usłyszała trzask zatrzymującej się na piętrze windy. Podniosła ręce. Rozsunęła szeroko uda, wypięła pośladki. Słyszała zbliżające się kroki. Nagle światło z korytarza przedostało się do pokoju i zgasło. Usłyszała zgrzyt zamykanych drzwi. Zaciągnęła się głęboko papierosem. Nie zawiedziesz mnie teraz, Freudzie, prawda?! – pomyślała, zamykając oczy...


[Janusz L Wiśniewski, Martyna i inne opowiadania o miłości, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006]