- Dla nas to były sanktuaria - mówi - święte miejsca, gdzie razem z chorymi siedzieli dysydenci, niepokorni intelektualiści, hipisi i tłumy niezwykłych ludzi, których radziecka psychiatria uważała za wariatów. Siedziałem z Wołodią Wysockim, innym razem z gościem, który porwał walec drogowy i śmigał nim po Moskwie, albo takim, co włamał się do budki z piwem i całą noc wiadrami nosił piwo do domu. Miał pełną wannę i akwarium, kiedy rano go złapali. W 1989 roku poznałem w durce zupełnie normalnego artystę plastyka, który zrobił plakat "Komuniści - precz z Afganistanu" i powiesił go na balkonie.
- Na czyim balkonie?
- Na swoim.
- No to wariat! Dziwisz się, że wzięli go do czubów?
- Ale siedział już dziesięć lat. Kiedy wychodziłem, jego ciągle trzymali. Dzięki takim ludziom panował tam niezwykły duch artystyczny, bardziej autentyczny niż na wolności. Nie było obłudy, dwulicowości, konformizmu, bo w durkach nie było czego się bać. Tylko tam mogłem być sobą, tam rodził się nasz ruch.


[Jacek Hugo-Bader, Egzamin na świra, "Duży Format", 2 czerwca 2008]

0 Response to "XI Durki"